Namiot w ogródku – podejście drugie

Wczoraj zupełnym przypadkiem napatoczyłem się na dawno nie widzianą znajomą i tak z przypału zadałem jej pytanie, czy aby nie ma maty samopompującej się. Ku memu zdziwieniu, okazało się, że a i owszem, posiada dwie sztuki, jakiś czas temu próbowali z mężem wciągnąć się w biwakowanie, ale po jednej nocy pod namiotem stwierdziła, że to był głupi pomysł i namiot sprzedali. Maty jednakże zostały i jedna z nich została wyciągnięta do pożyczenia mi z głębin piwnicy.

Pierwszy szok jaki przeżyłem, to wielkość opakowania – to draństwo miało być malutkie i zajmować mniej miejsca niż karimata – a tu dostałem ogromniasty worek, prawie tak duży jak ten od namiotu. Jest to tez dość ciężkie – 1.1 kg, więc więcej niż mój śpiwór. Po rozłożeniu i poluzowaniu zaworka, samonadmuchiwanie trwało jakieś 5 minut, potem przez chwilę próbowałem dodmuchiwać, ale więcej wtedy powietrza uciekało – może trzeba coś inaczej z zaworkiem porobić, nie wiem, nie znam się 🙂. Nieważne, jakoś tam się nadmuchało i tak. Nie wyglądało to zbyt imponująco – grubość tej maty to na oko jakieś 2 cm, ale okazało się wystarczające. Komfort leżenia skoczył drastycznie, nie miałem już bólu kręgosłupa od leżenia na gołej ziemi. Mata jest dłuższa niż ja, ma prawie 2 metry, ale mocno wąska – leżąc na baczność ledwo się na niej mieszczę.

Trochę draństwo wielkie

Wieczorkiem znów wobec tego rozbiłem namiot i tym razem już bez kołder, z samym śpiworem podjąłem próbę spania w ogrodzie nr 2. I – tym razem znów poległem – znaczy nie udało mi się tam zasnąć. I tym razem przyczyną nie była niewygoda, bo jako tako dawało radę (ale wolę spać na boku niż na plecach, więc znalezienie właściwej pozycji w której bym sobie ręki którejś nie przygniatał nie było łatwe), ale… w sumie sam nie wiem. Mój zwykły styl, to zasypianie po 10 sekundach od przyłożenia głowy do poduszki, jak nie usnę przez pięć minut, to wpadam w deprechę i mam myśli o insomni. I sam się nakręcam na niespanie 😀. Na szczęście rzadko mnie coś takiego dopada. Tym razem – czy to z wrażenia i przejęcia, pokręciłem się na tej macie z pół godziny i stwierdziłem, że wracam do łóżka. Ale i to nic nie dało – w łóżku powierciłem się kolejne 1,5 godziny zanim nadszedł sen. Odpadłem więc dopiero gdzieś koło 2 nad ranem. Kolejna próba – dziś w nocy, aczkolwiek podobno ma coś popadać, więc jeszcze się zobaczy. Póki co namiot : ja, prowadzi 2:0.

5 minutek na trawce i nadawało się do użytku

To jeszcze w kwestii spania – do poprawnego uśnięcia w warunkach domowych potrzebuję ciemności i ciszy. Nie dam rady usnąć przy włączonym radio, czy telewizorze – będę tego słuchał zamiast spać. Zawsze wyrzucam też z pokoju zegar ścienny, bo jego tykanie też mi przeszkadza 😀. Do spania w dzień, gdy jest za jasno wykorzystuję jakąś koszulkę czy coś co narzucam sobie na oczy – to też działa. Z jakiegoś magicznego powodu ograniczenia te odpadają podczas moich wyjazdów. Nagle czarodziejsko nie przeszkadza mi fakt, że śpię w jednym pomieszczeniu z dziesiątkami innych hałasujących osób (rekord to spanie w kościele, gdzie było w sumie niemal 100 piętrowych łóżek, więc jakieś 200 osób) (no chyba że ktoś ostro chrapie, wtedy obudzi i nie daje pospać), choć czasem korzystam wtedy z zatyczek do uszu. Zasypiam też w pociągach i autobusach (usnąłem też w pociągu Marakesz- Casablanca, gdzie byłem w składzie jedynym Europejczykiem, ups). Podejrzewam że kluczem do sukcesu jest tu totalne zmęczenie – gdy przeczłapie się z plecakiem w upale 30 km i popije dobrym winkiem do snu, takie detale jak gnieżdżący się dookoła obcy przestają mieć znaczenie. Ale tu ciekawostka – zwyczajne picie alkoholu działa na mnie (p)obudzająco – podnosi mi ciśnienie i powoduje bezsenność – więc picie dla samego picia oznacza dla mnie pół nieprzespanej nocy – stąd niełatwo mnie namówić na drinka albo dwa 😀. Pod śródziemnomorskim słonkiem jednakże te zasady nie działają – sangria przy 30 stopniowym upale działa na mnie uspokajająco 😀.

Inna moja magiczna zdolność związana ze spaniem to natychmiastowe przebudzenie do pełnej świadomości. W momencie otwarcia oczu natychmiast wiem kim jestem i gdzie jestem. Nawet gdy budzę się w środku nocy w totalnej ciemności gdzieś na hiszpańskiej prowincji. Albo gdy w londyńskim schronisku, ktoś budzi mnie pytając po angielsku o numer pryczy, też płynnie przechodzę do odpowiedzi. Średnio ledwie raz do roku zdarza mi się obudzić totalnie zdezorientowanym – i uwielbiam te momenty, kiedy nie wiem jak się nazywam 😀 – aż żal że to tak rzadko mi się przydarza.

Długość dokładnie taka, jak namiotu, ani centymetra różnicy

Tymczasem w pracy czekają mnie zmiany. Zostałem zatrudniony w Lotto do prowadzenia nowego punktu, ale jeszcze nie jest gotowy do oddania (i od początku czerwca nic a nic nie zostało zrobione w tym kierunku, zero postępów, nikt tam nie pracuje nad wykończeniem wnętrza), na czas oczekiwania wsadzili mnie do jeszcze innego punktu, który też startował. Ale z nieoficjalnych źródeł (zalety mieszkania w małym miasteczku) dowiedziałem się, że od tego piątku punkt przejmują dwie inne osoby, które właśnie pokończyły w tym kierunku szkolenia i dostały wczoraj umowę. Żeby było śmieszniej – o mnie centrala zapomniała. I to dosłownie – kiedy jedna z dziewczyn która w piątek przychodzi wykopać mnie z mojego fotela zapytała w centrali, co z osobą która obecnie tam jest (czyli ze mną), nastąpiła tam konsternacja – byli przekonani, że punkt jest nieczynny. Uroki pracy w państwowej firmie z rozrośniętą kadrą kierowniczą, gdy nad wszystkim czuwa pięciu dyrektorów jednocześnie i tak naprawdę nikt nic nie wie. Miałem nadzieję, ze dziś jakoś to jednak ogarną i dadzą mi znać, ale nic z tego – jutro będę sam usiłował jakąś informację od nich wyciągnąć.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments