Solo czy w kupie?

Kilka spraw pracowych – kiedy w zeszłym tygodniu dzwoniłem do kierownika z pytaniem na temat tego, jak będzie wyglądał mój sierpień w pracy, odesłał mnie do kadrowej, która miała wrócić do pracy dziś. Wróciła, ale stwierdziła, że nic jej nie wiadomo na mój temat i żebym dzwonił jednak do osoby zastępującej kierownika pod jego nieobecność. Tamta z kolei osoba na mój telefon uprzejmie się zdziwiła, że ja już dwa miesiące pracuję bez zmiennika, ale przyznała się, że jest to dla niej nowością i sprawy nie zna, ale postara się dziś albo jutro do mnie zadzwonić z informacjami. Fakt, że dziś telefonu nie było, przyjąłem ze spokojem, jako że tego się dokładnie spodziewałem. Obstawiam, że jutro też nic nie będą wiedzieli i okaże się, że jednak czekamy na powrót kierownika za 2 tygodnie z urlopu z wszelakimi decyzjami. A póki co, kolejne 15 dni pracy pod rząd z sobotami i niedzielami będą mi się dobijały do życiowego rekordu (dziś dzień 36y).

Drugi kierownik motywował mnie do pracy budząc mnie dziś ze snu esemesami już o 7 rano (budzik mam na 8.30) i jestem totalnie niewyspany i wkurzony, bo już nie dałem rady po tych jego zachętach („dziś premiera zdrapki, dajmy z siebie wszystko!”) zasnąć. Grrrr.

Ze spraw finansowych – lipiec zamykam z pierwszą wpłatą na moje subkonto podróżnicze – wędruje na nie 2.000 zł – efekt ciężkiej pracy z czerwca, wypłaty za kilka dni pracy w stoczni, zwrotu podatku za zeszły rok i dzięki temu, że mamuśka ratowała paczkami żywnościowymi i kosmetycznymi i można było trochę na wydatkach przyoszczędzić. Do wyjazdu zostało mi jeszcze 8 miesięcy i jeśli uda mi się odkładać co miesiąc te 2 tysiaki, to na start będzie już bardzo zacna kwota i na jakiś pół roku bezstresowej podróży już wystarczy. Tego się trzymajmy i z tą myślą nie morduję jednak porannego esemesowicza i nie płaczę że chcę wolnej niedzieli żeby w końcu odespać 😀.

Aaaale ja nie o tym, dziś wracamy do spraw czysto wyjazdowych. Dzisiaj popiszemy (znaczy ja będę pisał, a wy czytali, więc jednak popiszę a nie popiszemy) o podróżowaniu solo i w grupie.

No właśnie. Na chwilę obecną plan zakładał podróż solo, samotne zwiedzanie świata. Ma to zarówno swoje plusy, jak i minusy. Dopuszczam jednak możliwość, żeby czasem albo nawet całościowo podróż z kimś dzielić – czy to dołączyć się do innego podróżnika/podróżników na którymś etapie albo zwerbować kogoś do towarzystwa.

Podróżowanie solo to oczywiście wygoda i komfort psychiczny – sam decyduję gdzie jadę, co robię, gdzie śpię, co jem, co zwiedzam, o której wstaję, czy chce mi się zwiedzać w deszczu albo czy warto gonić ten uciekający autobus. Unikam kłótni i dyskusji o tym, kto podejdzie zagadać do wrogo wyglądającego policjanta, kto idzie dziś na zakupy, a kto zostaje i odpoczywa, kto pilnuje plecaków, a kto może sobie w tym czasie popływać w morzu – wszystkie obowiązki i tak spadają na mnie i się od nich nie wykręcę. Solo podróżnik szybciej złapie też stopa, szybciej wkręci się w nowe towarzystwo, szybciej zostanie przygarnięty pod dach przez obcych ludzi. Łatwiej też podróżować – zostało jedno miejsce w autobusie? Perfekcyjnie, jestem sam i potrzebne jest mi tylko jedne, nie muszę czekać 10 godzin na następny, w którym są 3 miejsca dla całej naszej grupy. Podróżowanie solo to więc większy spontan, elastyczność przy podejmowaniu decyzji i spokój na pozostanie sam na sam ze swoimi myślami.

Z drugiej jednak strony druga czy trzecia osoba w grupie zwiększa zdecydowanie wartość bojową – czy to w starciu z dziką przyrodą (dajmy na to groźny pies), czy nieprzychylną ludnością tubylczą. Dwa rozbite namioty na odludziu budzą mniejszą chęć ich splądrowania niż tylko jeden. Jest też na kogo zrzucić część obowiązków – mimo ewentualnych kłótni można mieć tego kogoś, kto posiedzi na plaży na plecakach, podczas gdy ja będę sobie pływał – przy opcji solo za nic nie zostawiłbym swoich rzeczy samopas na brzegu. Taniej wychodzą też noclegi w miejscach, gdzie płaci się za pokój (w hostelach z dormami z łóżkami piętrowymi nie ma to znaczenia), taniej wychodzi żarcie z marketu dzielone na pół – można kupić jakiś makaron i nie martwić się, kto sam zeżre od razu cały kilogram, a przecież nie będę tego taszczył potem ze sobą, bo każdy gram na plecach jest na wagę złota. No i jest szansa, że współtowarzysz będzie posiadał zestaw zdolności, których mi brakuje – czy to językowych, czy kulinarnych. Nie wspomnę już o tym, że czasem czuję potrzebę odezwania się do drugiej osoby, podzielenia się swoimi myślami albo nawet pokazania palcem mijanego cuda przyrody i wykrzyknięcia „aaale weź no paczaj na to!”.

Jak widać obie wersje mają swoje plusy i minusy. Ale wymyśliłem, że mimo wszystko nie chcę całości świata zwiedzać samodzielnie. Jeśli się da, na te bardziej hardcorowe części będę próbował organizować sobie wsparcie. Miejsce cywilizowane, czyli Europa i najbliższe tereny, Kanada, Japonia, USA – tu spokojnie poradzę sobie sam, bo to już testowałem i to już znam (znaczy Europe testowałem, ale zakładam, że te pozostałe są na podobnym poziomie). Ale taka Ameryka Południowa albo Azja centralna i południowo – wschodnia – tu już wolałbym wsparcie. A Afryką to już niemal na pewno sam się nie odważę (no chyba że podczas wyprawy nabiorę takiej pewności siebie). Wsparcia szukać będę na grupach facebookowych, Instagramie, wśród ludzi którzy akurat będą w podobnym regionie świata albo dopiero się do niego wybierać. Ale jeśli tu wśród czytelników forum są jakieś osoby, którym taki pomysł się spodoba, to pewnie, też czemu nie ;D.

Zanim rozszalał się covid obserwowałem jedną z takich grup internetowych – ludzie z wyprzedzeniem ogłaszali gdzie jadą – i na przykład szukali trzeciej osoby do samochodowej wyprawy do Mongolii albo kogoś ze znajomością hiszpańskiego do dołączenia do ich treckingu przez Meksyk. Jako że moja wyprawa nie ma sztywnych ram i programu wycieczki, będę mógł którąś z takich imprez też zintegrować z moją podróżą – o ile finansowo nie będzie wybiegać poza wyznaczony przeze mnie budżet.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments