Praca praca praca

To pierwszy raz w życiu, gdy w pracy byłem dzień w dzień przez calutki miesiąc i natłukłem ponad 300 przepracowanych godzin. Miałem niby dzwonić do centrali i domagać się chociaż wolnych niedziel, ale po zastanowieniu stwierdziłem, że jednak nie. Raz że nawet mimo to że słabo za te niedziele płacą, to jednak coś tam na konto wpada, a na chwilę obecną zdobywanie środków ma priorytet. Odpocznę w podróży za rok 😀. A dwa to że chcę zobaczyć ile dam radę – tu też robi mi się pracowy kombos (dziś dzień 34y), którego już nigdy nie planuję pobić 😀. Zanim wrócimy do planowania podróży w tym blogu, zostanę jeszcze przy sprawach pracowych. Dzwoniłem wczoraj do kierownika dowiedzieć się, gdzie i na jakich zasadach pracuję w sierpniu. Moja kolektura, do której zostałem zatrudniony została kilka dni temu oficjalnie otwarta i zostały tam przeniesione kobitki z innego punktu, który tego samego dnia został zamknięty. Ten nowy jest gorszy, bo nie ma zaplecza socjalnego, tylko kibelek w tym samym budynku na innym piętrze, na dodatek wspólny z innymi biznesami. Bardziej by mi pasowało zostać tu gdzie już jestem. I dzwoniłem się pytać, co dalej. Kierownik nawet zaczął mi odpowiadać, że decyzje zostały już podjęte, ale przerwał i stwierdził, że jednak woli żeby mi to po niedzieli powiedziała kadrowa, która akurat wróci wtedy z urlopu. Wydało mi się to na maxa podejrzane i zapytałem, czy mam szukać nowej pracy, na co zaczął gwałtownie zaprzeczać i mówić, że przedłużają umowę i udawać, że żadnej rekrutacji na moje stanowisko nie było i że wcale nie mówił mi dwa tygodnie temu że mam jechać na egzamin i brać w niej udział. No ok, nawet mnie to mocno nie zdziwiło 😀. Czekam w takim razie na poniedziałkową rozmowę z kadrami i w sumie trzymam kciuki, żebym nadal sam tu siedział kolejny miesiąc. Idę na rekord!

Przedwczoraj pan Mumia zrobił mi też niezłego psikusa. Wszedł mi do punktu i zamiast zwyczajowo od progu zacząć biadolić nad kolejnym przepadniętym losem, stanął i się gapił. Krok zrobił dopiero po minucie i znów zamarł. Potem zatoczył się w kierunku czytnika kodów i znów zamarł. Oceniłem, że zapewne sobie wypił i przyszedł do mnie po pijaku. Wyszedłem do niego i pytam, czy wszystko ok, on że tak tak, wszystko gra. I stoi przy czytniku z kuponami w garści. I sto i stoi. A głowa mu coraz bardziej opada na blat. Wychodzę znów i pytam, czy jakiś alkohol był, na co się trochę wybudził i mówi, że nie nie, żadnego alkoholu. Ale głowa już prawie oparta o ścianę. Prawie siłą go posadziłem na krzesełku, ale w tym momencie totalnie już mi odpłynął. Przestał reagować na moje pytania, rozpłaszczył mi się na szybie i zaczął zjeżdżać z tego krzesełka. Oczami jeszcze przewracał, czyli żył. I w sumie alkoholu od niego nie wyczuwałem. Stwierdziłem, że to dobry moment żeby pierwszy raz w życiu zadzwonić pod 112. Próbowałem się połączyć z minutę i było zero reakcji, rozłączyłem się. Byłem już z lekka zestresowany, bo Mumia wyglądał jakby mi tam właśnie się kończył. Pyknąłem w telefonie na poprzednio wybierany numer, ale palec mi w stresie poleciał na jeden wcześniejszy, czego nie zauważyłem. A był to numer awaryjny Lotto, gdy coś mi się tu spierdzieli z netem itd., z którego musiałem niedawno korzystać. Odebrali natychmiast, przedstawiają się jako numer awaryjny i pytają mnie o numer kolektury. Trochę mnie to zdziwiło, ale w przypływie stresu uznałem, że w sumie ok, niezła ta technologia 112, dzwonię i oni od razu wiedzą że dzwonię z Lotto, niezły ten XXI wiek. Podałem im numer, na co oni podali mi mój adres i nazwisko i w tym momencie byłem już pod sporym wrażeniem możliwości inwigilacji ratownictwa medycznego 😀. Zacząłem opisywać sytuację i po drugiej stronie nastąpiła konsternacja – mówią mi że czemu z tym do nich dzwonię to trzeba na pogotowie. To ja im, że przecież dzwonię na pogotowie! I dopiero spojrzałem nieco trzeźwiejszym wzrokiem na numer, z którym się połączyłem. Ops.

Pan Mumia odpływa

Informatycy Lotto będą mieć niezłą historię nieogarniętego typa, co dzwonił do nich z prośbą o pomoc przy umierającym kliencie… No nic, dzwonię pod 112 tym razem już naprawdę i po kolejnej minucie w końcu odbierają, opisuję sytuację, łączą mnie z pogotowiem, im też opisuję sytuację. Zadają mi kilka pytań, obiecują zaraz przyjechać, ale chcą żebym Mumię położył na podłodze w pozycji bocznej. Szczęśliwie okazał się zaskakująco lekki, dałem radę sam go z krzesełka zgarnąć i położyć na podłodze, ale był już taki trochę jakby zamrożony, nie dało mu się wyprostować nóg ani rąk, położyłem go więc na plecach. I cały czas trzymał w wyciągniętej ręce ku górze pęczek kuponów. Oczy latały mu już coraz mniej, oddychał też coraz rzadziej – gasł mi w oczach. Ale kuponów nie wypuścił. Oczywiście od razu nasunęły mi się wizje, że to już te słynne pośmiertne skurcze… Po bardzo długich 10 minutach w końcu nadjechała karetka. I pierwsze pytanie, jakie mi zadali na widok gostka na podłodze z kuponami w wyciągniętej ku górze dłoni było – czy sprawdził wyniki, wygrał i dostał zawału… Wsadzili go w trzech do karetki (dziwne, mi się udało go podnieść samemu – był faktycznie lekki, czy adrenalina dodała mi sił?) i przez 15 minut coś tam się działo. W końcu – wyszedł o własnych siłach, jakby nigdy nic wrócił do punktu i od progu zaczął swoją historię o kuponie, którego dziś nie zabrał, a na który właśnie na ekranie padała główna nagroda O_O. Ratownicy powiedzieli, że Mumia jest cukrzykiem, na dodatek ma częste ataki padaczki, miał bardzo niski poziom cukru i stąd te wszystkie atrakcje. Podali mu dożylnie glukozę i momentalnie odżył. Ale nastraszył mnie nieziemsko. Drugiego dnia dostałem od jego znajomych trochę podziękowań – lody, sernik, makowiec, czereśnie i brzoskwinie. Uff, nie trzeba jechać na koniec świata żeby mieć emocjonujące przygody 😀.

Ratowanie komuś życia jest opłacalne

Dziś miałem już dużo mniej wstrząsające przeżycia, bo pierwszy raz zajrzała do mnie nowa klientka, która z jakiegoś powodu nagle zaczęła mi opowiadać swoje przygody. I tak opowiadała je przez ponad 40 minut. Okazała się być lokalną podróżniczką – na oko miała 60+ lat i podobno objechała kilka razy cały świat, prawie cały czas podróżując przez ostatnie 35 lat – głównie na wolontariacie, jako asystentka lekarzy. Słuchało się tego super, aczkolwiek jej historie brzmiały zdecydowanie nieprawdopodobnie. Miała jednak obcykane nazwy odwiedzanych miejsc, lokalnych dań i takie tam, więc przynajmniej jej opowieści miały jakiś zalążek prawdy w sobie. Ale o tym, czy naprawdę niechcący wlazła na posesję króla Maroko, który nie tylko jej nie przegonił, ale osobiście zrywał dla niej mandarynki ze swoich drzewek, pokazywał stadninę, dał w prezencie nakrycie głowy dziergane przez 100 letnich starców dla szejków arabskich, a na koniec obdarował wizytówką z numerem telefonu i obiecał pomoc łącznie z dostarczeniem własnego samolotu, gdyby naszła taka potrzeba – to już musicie ocenić sami 😀. Albo gdy w Meksyku równie przypadkowo dosiadła się w restauracji do stolika ich prezydenta, który też natychmiast ją zaprosił do swojej posiadłości, gdzie obdarował ją jednym z dwóch wisiorków na świecie znalezionych w piramidzie Chichen Itza (miała go na sobie i demonstrowała) i też dał wizytówkę i samolot do dyspozycji. Albo gdy cygańska królowa chciała jej powróżyć, na co ona odparła, że ona powróży jej i mimo że nigdy wcześniej nie wróżyła, to tak sprawnie przepowiedziała jej przyszłość i odgadła przeszłość, że cyganie przyjęli ją jako swoją wiedzącą. Albo gdy na Cyprze została schwytana na szabrowaniu przez komandosów amerykańskich, ale jakoś się z nimi dogadała, że przyjechali później do jej hotelu, weszli w pełnym umundurowaniu i kazali niemieckim turystom jej usługiwać.

Nie wiem jak wy, ale ja tego jakoś łyknąć nie mogłem. Ale słuchało się tego super, to trzeba przyznać 😀. Choć z drugiej strony, jak ja bym wam opowiadał, jak miałem kiedyś pogawędkę z japońskim następcą tronu albo jak do mojego pokoju hostelowego wpadli antyterroryści żeby aresztować jednego ze śpiących tam gości, bo jak się okazało parę dni temu zamordował żonę (a ja ze dwa razy jadłem z nim obiad w międzyczasie) albo jak zeznawałem podczas rozprawy jako naoczny świadek morderstwa w wojnie gangów narkotykowych albo jak za dzieciaka bawiłem się, skakałem po i walczyłem za pomocą większych ode mnie kości mamuta albo jak papież Polak osobiście i we własnej osobie uratował mnie przed oblaniem egzaminu (czyli faktycznie święty człowiek i detal, że tydzień później na kolejnym podejściu do egzaminu i tak oblałem – ale starał się i zrobił co mógł? Ano starał!), czy też o tym ja obaliłem komunizm na Litwie mimo złamanej nogi i byciem nieletnim, też byście mi pewnie nie uwierzyli – a jednak takie historie w moim życiu miały miejsce! 😛.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments