I po wolnym

Drugi dzień z rzędu wolnego powoli dobiega końca, jutro znów trzeba będzie iść do pracy – i to na 4 dni pod rząd. Mimo że się wczoraj zarzekałem, że dziś ze spaceru nici i tak mnie coś podkusiło i poszedłem. Winię geny albo pamięć gatunkową – wiecie to coś, co każe bocianom i dzikim gęsiom co roku latać te tysiące kilometrów. I od razu mówię, jeśli to jeszcze nie jest oczywiste – to nie będzie blog o podróżowaniu 'glamour’ – czyli takim z pięknymi zdjęciami na instagramie, zawsze pięknym oświetleniem i pięknie podanym jedzeniem na talerzach. Oj nie. Prawdziwe podróżowanie takie nie jest. To rezygnacja ze zwyczajowych komfortów, pot, łzy, krew, ślina, smród, bród, ubóstwo i te małe kłębki materiału co się z nowo założonych majtek zrolowywują i wciskają w każdą szparę sami wiecie czego (tak, to akurat przykład z dziś). A za te wszystkie wyrzeczenia dostajemy… w sumie sam nie wiem co – trochę wspomnień, trochę wrażeń, trochę oderwania od codziennej nudy.

Wieża widokowa w połowie drogi

Dzisiaj postanowiłem nie szaleć, ale i tak wyszło mi ciut ponad 20 km marszu. Pogoda była jeszcze gorsza niż wczoraj – zimniej, ciemniej i dużo bardziej wietrznie. Chociaż akurat dzięki temu wiatrzysku, co jakiś czas deszczowe chmury się rozsuwały i dostawałem okienka ładnej pogody. Które skrzętnie wykorzysywały komary, meszki i gzy by mnie obsiadać, ech. Na 12ym kilometrze dorwała mnie nagła i rzęsista ulewa, zanim się schowałem pod drzewami, miałem już calutkie spodenki przemoczone. Próbowałem przeczekać i kiedy po 5 minutach mi się to znudziło i pogodziłem się z faktem, że przez kolejne 2 godziny drogi będę mókł, deszcz ustał, wyszło słońce i zaczęło tak przygrzewać, że nawet spodenki mi wyschły. Niemniej jednak, na duchu podtrzymywała mnie świadomość, że na końcu drogi czeka na mnie ciepłe mieszkanko, gorący prysznic i suche i czyste ciuchy. W mojej podróży takich komfortów nie będzie. Cały mój dobytek będzie na plecach, jak przemoknie, to nie będę miał nic na zmianę. A i to przy optymistycznym założeniu, że będę miał jakiś plan noclegowy z ciepłą wodą. Jeśli planem będzie namiot, będzie mnie czekała mokra noc w mokrych ciuchach, bez możliwości umycia się. I z jakiegoś powodu już się takich atrakcji nie mogę doczekać – to się chyba nazywa masochizm? 😀

Za moment się mocno rozpada

Koniec końców, doszedłem, przeżyłem, wziąłem ten prysznic i już znów jestem pełen sił. Moja taktyka na pieszą wędrówkę jest taka, że idę bez odpoczynku aż dojdę albo aż umrę. Nie uznaję postójów na złapanie oddechu. Strasznie ciężko mi się po takim rozchodzić – jeśli idę, to jestem jak robot, ale jak stanę i odpocznę, wszystko się wyłącza i długo trwa zanim przestanę czuć ból każdego kroku i w ogóle zacząć chodzić normalnie, a nie jak kaczka.

W dwa dni ponad 50 km.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments