Podróże w genach

Słów kilka o sytuacji pracowej i przechodzimy do ciekawszych tematów. Moja umowa kończy się za 10 dni, na razie nikt się nie zająknął nawet na temat jej przedłużenia lub nieprzedłużenia, w przyszłą środę planuję zadzwonić do kadr z pytaniem – na podstawie dotychczasowych doświadczeń z poziomem zarządzania w firmie, spodziewam się zdziwionej odpowiedzi i zaskoczenia, że ta umowa mi się kończy. Druga sprawa jest taka, że teraz jak już mam zmienniczkę i wiem, że pracuję tylko w niektóre dni w tygodniu, to jest mi ciężej tu wysiedzieć. Wcześniej, gdy nie było nadziei, gdy wiedziałem że odsiecz nie nadejdzie jeszcze przez tygodnie, siedziało się jakoś lepiej. Nadzieja to jednak duża przeszkoda w dobrej pracy 😀.

Dobra, wracamy do wyprawy. A w zasadzie moich poprzednich wypraw. I nie tylko moich. Zrobiłem sobie już dawno temu na mapce wykres moich podróżniczych zasięgów – wybrałem na nim 4 punkty – najbardziej na północ, wschód, południe i zachód wysunięte miejsca, do których dotarłem, licząc od miejsca urodzenia (Wwa). Co jakiś czas trochę mi się przesuwały, dziś przedstawiają się jak na obrazku poniżej:

Niezbyt miarodajny romboidowaty czworokąt zasięgowy N-E-S-W.

Północ – Gamla Uppsala w Szwecji – punkt zdobyty w 2019
Wschód – Petra w Jordanii w 2010
Południe – Abu Simbel – na południu Egiptu, prawie na granicy z Sudanem – koło roku 2005
Zachód – Sete Cidades na Azorach – 2018
Romboid-czworokąt który się utworzył nie oddaje oczywiście prawdziwego zasięgu, ale i tak jest miły dla oka – nie łąpie się w nim ani Irlandia ani Wyspy Kanaryjskie. Ale trudno, zresztą moja podróż przesunie jego granice w każdą stronę – i będzie co jakiś czas poprawiać rekordy, aż w momencie okrążenia świata, całkiem go popsuje 😀.

Miejscem, w którym byłem od Wwy najdalej są właśnie Wyspy Kanaryjskie – 3900 kilometrów w linii prostej. Nie wiem też, jaki jest mój rekord wysokości – najprawdopodobniej Giewont, bo mam zdjęcia z jego zdobycia, ale łaziliśmy też przez tydzień albo i dwa po innych górkach w regionie – z plecakami i nocowaniem w chyba wszystkich schroniskach po polskiej stronie, ale czasem reszta ekipy szła coś zdobywać, a ja sobie w takim schronisku zdychałem, więc głowy nie dam. Na hiszpańskim Camino najwyższy punkt ma 1500 m.n.p.m, jechałem tez autobusami przez Alpy ze Szwajcarii do Włoch, ale tam prawie całość przespałem, zostańmy więc przy Giewoncie, czyli mój rekord to 1.895 m.n.p.m. To też trzeba będzie pobić 😀.

Zrobiłem też wywiad rodzinny na temat podróży moich bezpośrednich przodków. Moja mama jest mocno wciągnięta w genealogię, cały czas wygrzebuje mi kolejnych przodków, mam tu więc sporo informacji. Moi rodzice nie byli dalej niż ja, jedyny kraj który odwiedzili, a ja nie to Tunezja. Tato nie przepada za podróżami, mama prędzej. Babcia ze strony mamy za podróżowanie wzięła się na emeryturze – głównie zorganizowane pielgrzymkowe atrakcje, ale udał jej się też rejs po Morzu Śródziemnym i wyprawa na Kaukaz. Dziadkowe ze strony taty niby nie podróżowali, ale jeden z ich synów (czyli mój stryj) był marynarzem i jeszcze za czasów komuny podczas wizyty statku w USA stwierdził, że to dobry moment na emigrację. Został tam na kilkadziesiąt lat i nawet dorobił się obywatelstwa. I dziadkowie go tam odwiedzili – w Houston w Teksasie – wychodzi mi że to w linii prostej z kieleckiego 9000 km. Biją mnie ponad dwa razy na odległość.

Max podróż od miejsca urodzenia – czerwone (ja), zielone (dziadkowie), niebieskie (pradziadek). Żółta linia to wojenna wyprawa pradziadka.

Pozostali pradziadkowie życie spędzali w miejscu zamieszkania, z jednym wyjątkiem, pradziadek Antoni został w młodości zwerbowany do carskiej armii (Polska była wtedy pod zaborami i on się załapał do rosyjskiej cząstki). Pociągami dojechał nad Morze Czarne (zdaje się do Odessy), załadował się na statek i przez Kanał Sueski, Morze Czerwone, dookoła Indii, przez Indochiny dopłynął do Władywostoku, gdzie wziął udział w wojnie z Japonią. Wychodzi mi, że najdalej od domu był właśnie w okolicach Singapuru, gdy płynął na front – 9500 km od rodzinnego domu. Na wojnie spisał się zresztą dobrze, wrócił z medalami i nie roztrwonionym żołdem i mógł w rodzinnej wiosce rozpocząć wieloletnie rządy i wioskową dominację mego rodu 😀. Historii wojennych za dużo się niestety w ustnych tradycjach rodzinnych nie ostało, mam za to o nim dwie inne ciekawostki/anegdotki. Prababcię poznał wsiadając do pociągu do Odessy na dworcu – i tak ją zbajerował (a pewnie i mundur swoje zadziałał), że się z miejsca w nim zakochałą i zgodziła się na niego poczekać – i faktycznie całą wojnę przeczekała, huh. I tylko pozostaje żal, że po pradziadku nie odziedziczyłem tej bajery, a najwidoczniej tylko zew podróży 😀. Drugi myk jest taki, że pradziadka stać było po powrocie na wiele – i najlepiej widać to po tym, ile miał dzieci chrzestnych – sztuk 38. I każdemu był w stanie pomóc przez całe życie, ja mam pod swoją opieką dwójkę chrzestnych i już się boję bankructwa na myśl o tym, ze któregoś dnia oboje będzie się chciało chajtać 😀.

Pradziadek Antoni, jego rekord będę próbował pobić.
I babcia w jednej ze swoich emeryckich podróży – Akropol, Grecja
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments