Najdłuższy marsz

Niebo dziś prawie bez chmurek

Wczoraj po trasie, gdy stałem w kolejce do kibelka, mimochodem wspomniałem Brytyjczykowi, że ciotka raczej nie da rady przejść w kolejny dzień 30 km i kombinujemy jak załatwić jej transport – może jakiś autobus albo taxi. Kilkanaście minut później Brytyjczyk spotkał w barze Francuzkę, która mu wspomniała, że też obawia się, że nie da rady. Powiedział jej, że taka Polka taxi szuka. Francuzka ruszyła na poszukiwania ciotki po wszystkich barach i sklepach i w jednym nas znalazła (nocowała gdzieś indziej niż my). Po krótkiej naradzie, dogadały się, a potem namówiłem jeszcze Brazylijkę na dzielenie kosztów taxi (miała łóżko obok mnie i przed snem też się skarżyła na nogi). Jak widać, caminowa poczta pantoflowa działa bez zarzutów 😁.

To białe coś to są rosnące z dna tej wody kwiatki

Dzień 6 Castilblanco de los Arroyos – Amalden de La Plata

1300 mieszkańców i co roku ubywa kolejnych 100, ale arenę dla byków parę lat temu sobie nową i tak sprawili.

W tle ruinki, które przeszukałem – skarbów brak

Ja stwierdziłem, że jestem Superman i tylu kwadratów nie zmarnuję, zresztą jak by to wyglądało na wykresie podróży. Dziś trochę podczas marszu tej decyzji żałowałem, ale jak już dotarłem, to się jednak z tego cieszę. Ciotka została wsadzona w taxi, a ja ruszyłem samotnie i to jeszcze przed wschodem słońca (moja miejscówka ma ponad 2 godziny różnicy we wschodzie/zachodzie do wschodniej Polski, a jesteśmy w tej samej strefie czasowej – zachód tu mam po 21, ale wschód po 8). Pierwszy odcinek, 17 km był raczej nudny, leciał ulicą, która szczęśliwie przy sobocie była raczej pusta. Ale i tak trzeba było nią iść raz w górę, raz w dół, dało mi to nieźle w kość.

Typowa dróżka przez park

Potem wszedłem w przepiękny park narodowy, z fantastycznymi widokami, które wyrównały mi moje cierpienie. Wisienką na torcie były małe jelonki, które przebiegły mi tam drogę, naliczyłem ich 11 sztuk. Na koniec czekała mnie górka, która te 5 lat temu mnie pokonała. Tym razem sporo przed nią odpocząłem (a miałem już prawie 30 km i 7 godzin marszu w nogach) i jakoś wlazłem.

Odpoczynek przed wspinaczką

Widoki z góry – genialne, słońce co prawda niemiłosiernie smażyło i przemykałem od cienia do cienia, ale i tak było warto pocierpieć.

Tu tego może nie widać, ale to zdjęcie z góry na panoramę

Zaletą faktu, że ciotka oszukiwała z taksówką było to, że do schroniska dotarła pierwsza i splądrowała kuchnię i lodówkę z żarcia pozostawionego przed poprzednich pielgrzymów. Stąd czekał już na mnie obiad – jajecznica, leczo, oliwki, piwko, cola, winko i jogurt. Potem załapałem się jeszcze na drugie winko od moich nowych znajomych z trasy i aż dziwne, że jestem w stanie pisać ten raport i mi się literki nie mylą.

Zdecydowanie – zdjęcia nie oddają wysokości

Odcinek bardzo długi i trudny, ale mimo wszystko bardzo satysfakcjonujący, boję się wręcz, że już nic ładniejszego na trasie mnie nie czeka 🥲

Dwa osły z Amalden de La Plata

W wiosce widziałem też na wieży kościoła pierwszego w tym roku bociana – ale siedział, co znaczy że w tym roku nie popodróżuję – ups

Cytryny rosną sobie ot tak przy drodze
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments