Rosyjski dzień

Zdaje się, że winko z wczoraj jednak tak dobrze na moja twórczość pisarską nie zadziałało, bo zapomniałem o całym akapicie. Wracamy więc do dnia 5 – hospitaliero, czyli gospodarz schroniska surowo nam zapowiedział, że o 22 zamyka drzwi i zarządza ciszę nocną. Po czym wieczorem wpadło do niego kilku kumpli i imprezowali z darciem ryja (Hiszpanie nie rozmawiają, oni zawsze krzyczą, a co dopiero po pijaku) i śpiewaniem przynajmniej do północy. A potem jeden z sąsiadów z pokoju zaczął tak okrutnie chrapać, że nie dało się nijak spać. I po takiej nocce ruszyłem na 30 km.

Jeszcze trochę procesji

Teraz skaczemy do dnia 6 i wieczoru – po kolacji ruszyłem raz jeszcze na miasteczko i natknąłem się na wielkopostną procesję. Ruszyłem za nimi – przez pół godzinki obeszliśmy wszystkie uliczki, ludzie taszczyli ogromniasty krzyż – po 12 osób naraz, często się zmieniając – na zdjęciu odcinek, gdy szły same kobitki. Po zachodzie słońca zapalili gromnice i robiło to całkiem niezłe wrażenie.

Tuż przed wschodem słońca

Dzień 7

14 km
Almaden de La Plata – El Real de La Jara

Słoneczko już wschodzi

Nazwy miejscowości tutaj są dość dosłowne – dziś szliśmy z Kopalni Srebra do Królewskiego Lasu. Odcinek krótki, bo oszczędzam ciotkę i w sumie nigdzie mi się nie spieszy – pozwalam wiośnie dogonić nas w naszej drodze na północ. Dziś słoneczko pięknie świeciło, ale do południa mocno wiało, więc szło się znakomicie. Po marszu w schronisku pod prysznicem odkryłem, że mam wręcz zjarany kark i łydki – czyli nawet kwietniowe słońce potrafi tu skrzywdzić. Trasa znów prowadziła przez górki, ale jako że pojawiły się niemal natychmiast, nie były aż takim problemem. Widoki ponownie zachwycały, zieleń, dużo koni, przechodziło się kilka razy przez czyjeś gospodarstwa (na bramach były pozwolenia i prośby o zamknięcie za sobą bram, żeby zwierzęta nie uciekały), kilka razy głaskałem przyjacielskie wolno ganiające pieski w takich miejscach (wyobrażam sobie, że jeśli ktoś się psów boi, to takie spotkania są tu dla nich horrorem).

Znowu górki

Wszędzie rosną też drzewa korkowe (zrywa się z nich korę na korki, a ona odrasta jak futro u owiec) i mnóstwo dębów. Widziałem też dużo bocianów – z tego co widziałem lubią tu żerować na krowich plackach – byki je ignorują – ale zgaduję, że polują na nich na insekty, a nie wcinają kupska – a przynajmniej w to chcę wierzyć 😜.

Widoczki znów powalają

Po przybyciu do schroniska (kolejne małe miasteczko poniżej 1.5 tys. miesz., ale arenę dla byków i zamek, a nawet dwa mają) nadziałem się w miasteczku na kobitę, którą zapytałem o drogę, ta spanikowała i zaczęła coś dukać, aż w końcu zaklęła po rosyjsku. Okazało się, że jest Ukrainką. Strasznie się ucieszyła, że ma z kim pogadać po rosyjsku. Uciekła przed wojną kilka tygodni temu z Zaporoża, była 10 dni w Warszawie i zgarnęła ją jakąś ekspedycja ratunkowa z Hiszpanii, która zawiozła dary i zabrała kilka osób. Lina mieszka teraz w starym schronisku razem z Tatianą (inną Ukrainką, starszą, twierdzi, że jeszcze w lutym wygrała jakieś grand prix w tenisie stołowym w Polsce), z którą się szczerze nienawidzą.

Ukraińskie jedzonko na hiszpańskiej wsi

Nie gada w innym języku niż rosyjski, jest strasznie zagubiona, nie wie w sumie gdzie jest, gdzie będzie pracowała i jak sobie poradzi, nie ma nic, nawet ubranie dostała od mieszkańców wioski. Wyremontowali jej schronisko, przynoszą żarcie, trochę kasy, opał do pieca.

Koniki!

Babce się trochę w głowie pomieszało, jakieś powojenne PTSD jej mocno weszło. Gadała jak katarynka przez ponad godzinę, druga babka opowiadała swoje historie ciotce, zadowolona, że może się odezwać do kogoś kto ją rozumie. Nakarmiła mnie barszczem i pierożkami i już dla tego warto było z nią posiedzieć – trochę abstrakcyjne być karmionym w Hiszpanii przez ukraińską uciekinierkę, która chce się odwdzięczyć za gościnę w Polsce. I widać, że potrzebowała nie tylko pogadać, ale i coś komuś dać, a nie tylko brać, więc nie protestowałem, tylko jadłem, zwłaszcza, że dziś niedziela i wszystko tu zamknięte.

I tak mogę łazić godzinami

Potem zrobiłem sobie jeszcze bonusowy 7km spacerek po okolicy, zobaczyłem dwa zamki, mnóstwo koni, testowy marsz orkiestry przez miasteczko, w zamku na wzgórzu spotkałem dwóch pielgrzymów z Kazachstanu i przeprowadziłem z nimi (znów po rosyjsku) dyskusje geopolityczne – też dość abstrakcyjna sytuacja stać na blankach zamku sprzed 500 lat z widokiem na hiszpańskie góry i po rosyjsku złorzeczyć na Putina w towarzystwie dwóch Kazaków – dla takich chwil warto ruszyć w podróż!

Przerwa na jedzonko
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirPaul

zainwestuj w zatyczki do uszu, trochę pomagają na chrapanie