Bonjour France

Autobus się spóźnił i jechaliśmy w sumie 15 godzin. Przeczucie mówiło mi, żeby jechać na głodniaka – i był to dobry pomysł, bo mimo tak długiej podróży kibelek na pokładzie nie działał. Niby co kilka godzin stawaliśmy gdzieś na stacjach na bio breaki, ale wolałbym mieć komfort psychiczny dostępu do toalety w każdej chwili. Autobus ogólnie był raczej zdezelowany, na moim stanowisku wyrwany był kontakt do ładowarki, wifi pokładowe też nie działało, a jak kierowca ogłaszał coś przez głośnik, to dawał piskiem po uszach. Najgorsze były siedzenia – nie rozkładane i pod jakimś takim dziwnym kątem, że spać się na nich nie dało i ogólnie niewygodne. Słowem – podróż była długa i nie należała do komfortowych, niemal nic nie pospałem i gdy dojechałem do Paryża, byłem wrakiem człowieka.

Ale dojechałem do Paryża! Ta myśl od razu dodała mi skrzydeł i z uśmiechem na twarzy, nie zważając na wycieńczenie ruszyłem w miasto. W Paryżu przygarnąć mnie miała znajoma z akademika. Tak naprawdę koleżanka ze studiów ciotki, ale jako dziecko pomieszkiwałem z rodzicami w akademiku właśnie – nie miałem z nią od tamtej pory najmniejszego kontaktu. Wychodziła rano do pracy i miałem tylko coś koło godzinki, żeby zdążyć z dworca do jej mieszkania. Plan był podjechać metrem i przejść ostatni kilometr, czasu było akurat na styk. A tu w metrze – kolejka do biletomatów na 50 osób. I szła bardzo bardzo opornie. Szybka decyzja – i idę na następną stację (jakieś 200 metrów dalej 😜) – a tam już nikogo. Zdążyłem rzutem na taśmę – spotkaliśmy się już przed kamienicą. Uff.

I tak oto wylądowałem w 100-letniej francuskiej kamienicy. Dostałem swoją własną sypialnię z łazienką, z której od razu skorzystałem. W wannie nie kąpałem się jakieś 20 lat, ale uznałem, że pobyt w Paryżu to dobry moment, żeby sobie przypomnieć jak to jest ponamaczać się w gorącej wodzie 😜. Jak na tych wszystkich starych francuskich filmach 😜. A potem padłem spać. Budzik zadzwonił 3 godziny później, nic a nic nie czułem przypływu sił po nieprzespanej nocy, ale zew Paryża był zbyt silny. No i pogoda była wybitna – słońce, ciepełko, ale nie gorąco. Ruszyłem na krótki spacerek po okolicy.

Ale oczywiście nie znam umiaru i nie umiem zwiedzać na spokojnie, znów porwał mnie melanż, znaczy stój, co ja gadam, porwała mnie droga. W sumie wpadło mi 20 km. Byłem dookoła Łuku Triumfalnego (ogromny, ale naprawdę ogromny, nie wiem czy widać na zdjęciu, ale tamte małe kropki na dachu to ludzie), pod Wieżą Eiffla (też ogromna), tam chwilę posiedziałem w parku pod nią, wraz z setkami innych piknikujących (niektórzy profesjonalnie, z kocykami i butelkami wina), a między nami jeździła policja konna. Dalej droga porwała mnie nad Sekwanę (czemu Polacy tak ją nazywamy? Po francusku to Seine), gdzie swoje kramy rozstawione mają setki sklepikarzy ze starymi książkami, gazetami i plakatami. A wszędzie wokół i to na obu brzegach monumentalne budowle i zabytki. Na wyspie na Sekwanie zajrzałem też pod Katedrę Notre Dame – odbudowa idzie całkiem nieźle, z zewnątrz przynajmniej wygląda to już w miarę zacnie – całe rusztowanie jest też zamienione w wystawę na temat pożaru – z setkami zdjęć itd, więc nawet taki plac budowy został przekształcony w ciekawą lokację dla turystów (a tych nie było aż tak wielu – znaczy a i owszem, ludzi pełno, ale przed covidem Paryż miał prawie 20 mln odwiedzających rocznie, teraz 'ledwo’ kilka milionów) (więcej turystów na świecie ma tylko Bangkok i Londyn). W planach miałem też zobaczenie innego kościoła i biblioteki (odkrycia z UWO!), ale siły właśnie mi się skończyły (jednak przeliczyłem się, że po takiej podróży 2-3 godzinki snu mi wystarczą), a tu jeszcze trzeba było te 10 km wrócić do domku.

W domku dostałem opierdziel za zbyt zachłanne zwiedzanie Paryża, za zobaczenie jednego dnia zbyt wiele. Paryż podobno trzeba smakować powoli i z umiarem. Czyli w sumie tak, jak mówi tytuł tego bloga, a jak ja z uporem maniaka nadal nie umiem 😜. Na moje nieśmiałe protesty, że w dwa dni muszę upchać jak najwięcej atrakcji (tyle planowałem nadużywać gościny) zostałem okrzyczany raz jeszcze – i zdaje się, że zostaję tu na cały tydzień 😃.

Wieczorem zostałem jeszcze zabrany do restauracji (Francuzi, a w zasadzie Paryżanie, mimo że są narodem z bardziej północnych rejonów Europy, czują się południowcami – i jedzą jak Hiszpanie i Włosi – w knajpkach na ulicach). Zostałem podszkolony w tutejszych zasadach testowania wina (kelner-garson nalewa najpierw facetowi, ten testuje i dopiero potem piją kobiety – niby jeśli zatrute/niedobre, to facet będzie stratny, nie dlatego, że on się lepiej zna albo ma pierwszeństwo), kilka godzin rozmów i jedzenia zleciało jak z bicza strzelił. I dlatego wpis z wczoraj pokazuje się tu dopiero dziś 😜.

Odkrycia z UWO na dziś: sztuk dwie:

Odkrycie #4
Odkrycie #5

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirPaul

typowo francuskie danie – pizza 😛 a gdzie piramida szklana przed Luwrem? Mona Lizę idziesz zobaczyc? 😛 swoją drogą może mają jakieś muzeum anime ? 🙂 takie miejsca mógłbys tez zwiedzać 🙂

enialis

nad Sekwanę (czemu Polacy tak ją nazywamy? Po francusku to Seine)

Z łaciny, monsieur 🙂 . Sequana w wymowie erazmiańskiej to /sekwana/.