Paris Paris

Gdybym nigdy nie przyjechał do Paryża, a chciał oszukać, że jednak byłem, to napisałbym coś takiego:

Rano pogoda była wyśmienita, wybrałem się więc na spacer do zielonych płuc Paryża – Lasu Bulońskiego. I nazwa nie okazała się przesadzona – to naprawdę wielki las! Zgadza się, poprzecinany ulicami i miejscami wyasfaltowany, ale mimo wszystko nadal z dużą ilością terenów z drzewami, jeziorkami i ogólnie pojmowaną zielenią. W środku zaskakująco mało ludzi jak na sobotnie popołudnie – ale właśnie trwają ferie szkolne i podobno paryżanie zabierają wtedy dzieci i jadą na wakacje poza miasto – tym lepiej dla mnie. W parku spotkałem mnóstwo zwierzaków, które nic a nic nie bały się ludzi – łabędzie z młodymi, kaczki, gęsi, nury, perkozy. Wszystko na wyciągnięcie ręki, pozujące do zdjęć bez śladu paniki. W którymś momencie do brzegu jeziorka podszedł starszy pan i zaczął szeleścić torbą. Po chwili podpłynął do niego jakiś kształt i na brzeg wygramoliła się nutria. Pan podał jej sucharka, ale tak, żeby musiała stanąć na tylnych łapkach, żeby go sięgnąć. Wróciła z nim do wody, namoczyła i zeżarła, wróciła po kolejnego, domagając się go machaniem łapek. I tak kilka razy, zupełnie ignorując fakt, że kucnąłem tuż obok niej by to lepiej obserwować. W końcu pan delikatnie pomachał jej na pożegnanie i nutria zrobiła w tył zwrot i pływając po powierzchni zabrała się za przeganianie gęsi. Starszy pan zaśmiał się ciepło i rzucił coś po francusku, co zinterpretowałem jako 'a to łobuziak’.

W innym jeziorku dwóch nie tak młodych panów bawiło się sterowaną zabawkową motorówką. Draństwo hałasowało i śmigało, ale kaczki w tym samym jeziorku nie przejmowały się, trzymały się linii brzegowej, od czasu do czasu jeno rzucając karcące spojrzenia na sterujących. W jeszcze innym jeziorku, z romantyczną wysepką po środku (a na niej posagi, altanki i takie tam), po wodzie wiosłowało kilka łódek z zakochańcami. Minęła mnie jakaś dziewczyna z długimi włosami, biegająca po lesie, po chwili zawróciła i zobaczyłem, że tak naprawdę ma jakieś 80 lat. A potem padłem, bo podbiegła do drzewa, zrobiła na nim pionowy szpagat, wyrzucając nogę nad głowę i zaczęła robić skłony. Inna babcia minęła mnie z wózkiem, w którym z zaciekawieniem okolicy przyglądały się trzy małe pieski. Kolejne osoby urządzające sobie pikniki na trawce i rozkoszujące się słonkiem. Słowem – obraz sielanki i beztroski.

Z lasu ruszyłem ponownie nad Sekwanę, gdzie popatrzyłem sobie na Wieżę Eiffla z innego kąta (lepszego niż ten oficjalny, gdzie kłębią się miliony turystów, jak coś idźcie od nich jakieś 200 metrów na zachód wzdłuż północnego brzegu rzeki). Po drodze też pomogłem zagubionym turystom ze znalezieniem drogi (taki już najwyraźniej ze mnie spec od Paryża, ha!)(albo mam tak pospolity typ urody, że wszędzie mnie biorą za lokalsa 😜) i raz jeszcze zdziwiłem się ilością naciągaczy proponujących grę w trzy kubki i ilością frajerów, którzy dają im się na to oszukiwać (z obowiązkowym podstawionym typem, który niby wygrywa grubą kasę z łatwością).

Wieczorową porą ruszyłem na spacer nr 2 – tym razem na górujące nad Paryżem wzgórze Montmarte. Na jego szczycie miasto obserwuje bazylika Świętego Serca – w przeciwieństwie do Hiszpanii wstęp darmowy, aczkolwiek w środku i automaty z precjozami (wrzuć monetę, wypadnie Jezusik) i całe sklepiki (malutka figurka wielkości naparstka za 35 euro). Jest tu też ołtarz Jana Pawła II z jakąś częścią jego ciała nawet – znaczy się z relikwią. Creeepy. Na całym wzgórzu ulokowało się też całe mnóstwo kawiarenek, restauracji oraz malarzy i rysowników. I prawie każdy z nich zajęty był robieniem turystom portretów – wyglądało to trochę jak na linii produkcyjnej w fabryce – w rządku jeden przy drugim, rysujący na akord. Znalazłem też kabaret z listy książki „1001 miejsc które musisz odwiedzić zanim umrzesz”, do środka co prawda nie wchodziłem, ale i tak było słychać, że akurat śpiewają „o szanse lize”, więc przez okno pośpiewałem refren wraz z nimi (ten kabaret to taka trochę Piwnica Pod Baranami, gdzie artyści przygrywają stołującym na gitarach), ciesząc się przy tym jak głupi. Potem lampka (albo dwie) wina, zachód słońca, ostatni rzut oka na panoramę Paryża z góry i powrót. Tyle że okrężną drogą, w celu zobaczenia Placu Pigalle (zero kasztanów, Zuzanna wyżarła widać wszystkie), dzielnicy czerwonych latarni i bardzo słynnego Moulin Rouge.

Tak bym to wszystko opisał, gdybym chciał nakłamać. A teraz twist fabularny – to wszystko jednak prawda i się wydarzyło faktycznie 😱.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Asia

Na te gęsi trzeba uważać w Kanadzie, są wszędzie i są podle 😬