Wysypisko śmieci z cennikiem

Kolejny dzień w Paryżu, kolejne 20 km w nogach – i to z hakiem – nadal nie umiem zwiedzać na spokojnie 😜. Dziś zrobiłem sobie dwa spacerki – pierwszy na największy europejski pchli targ do podparyskiej miejscowości (swoją drogą nawet nie zauważyłem, że opuściłem Paryż, po prostu jedna z ulic nagle administracyjnie zaczęła należeć do innego merostwa; Paryż ma coś ponad 2 mln, ale z tymi wszystkimi przyległościami, które faktycznie są tym samym miastem, ma ponad 10 mln ludzi)(a na dzień zjeżdża do niego kolejne 2 mln – do pracy i na zwiedzanie). I było to… interesujące przeżycie. Targ położony jest na sporym terenie, przy wielu ulicach i ciągle się rozrasta – ostatnio miał 2500 legalnych stanowisk i kilkaset kolejnych 'na dziko’. Można tu kupić niemal wszystko – paryżanie z dumą chwalą się, że kiedyś sprzedano tu nawet żywą żyrafę. Ja widziałem czaszkę krokodyla, pełen strój samuraja, wypchanego niedźwiedzia, borsuka z mieczem w zębach i tonę śmieci. Nie wiem kto o zdrowych zmysłach kupuje te wszystkie połamane lalki, dziurawe buty, części do odkurzaczy z lat 50, pordzewiałe kawałki blachy, mocno wytargane porno gazetki sprzed 100 lat, niezidentyfikowane kasety VHS czy inny szmelc. Część sprzedawców po prostu wysypuje swoje 'skarby’ na sterty albo upycha je po pudłach. I nawet jeśli gdzieś tam kątem oka w takim pudle jakąś gierkę wypatrzyłem, to nie odważyłem się wsadzić tam ręki – brakuje mi jeszcze jednej dawki szczepionki przed tężcem, a co wie co tam jeszcze można złapać 😜.

W tych bardziej luksusowych pawilonach nie byłem nawet zaszczycany przez sprzedawców drugim spojrzeniem – po pierwszym słusznie oceniali, że nie wydam kilkunastu tysiaków euro na durnostojkę na półkę i wracali do jedzenia rzodkiewek i popijania ich winem (serio, jakaś mania… hmm albo pora obiadowa), wszyscy sprzedawcy coś tam sobie szamali). Potem zapędziłem się w jakąś dziką część bazaru, gdzieś pod mostem i w którymś momencie zdałem sobie sprawę, że mimo sporej opalenizny jestem w okolicy najbledszą twarzą, a wokół mnie nie słychać już francuskiego, tylko arabski i niezidentyfikowane afrykańskie języki. Tu sprzedawcy nawoływali i nagabywali do oglądania swoich ewidentnie kradzionych towarów, ręce same kierowały się do kieszeni do trzymania portfela i nawet nie musiałem dostawać tych wrogich spojrzeń – i tak rozsądek podpowiadał, żeby zdjęć nie robić 😜. Z ciekawostek – największym wzięciem cieszyły się tam sprzedawane na bloki lekarstwa. Zapewne na receptę. Po tym wszystkim arabsko-afrykański targ spożywczy, mimo jeszcze większego chaosu, krzyku i tłumu był dla mnie oazą spokoju i miejscem do złapania oddechu 😝.

Drugi spacer zaprowadził mnie już a bardziej przyjazne miejsce – chyba najładniejszy park Paryża – Ogród Luksemburski. Z tysiącami zielonych krzesełek, na których przesiadywali odpoczywający, kortami tenisowymi, stanowiskami do gier w kule (dłuższą chwilę poobserwowałem i wygląda, że zasady to coś w stylu curlingu), placami zabaw, drzewkami w śmiesznych kształtach (robią np. z gruszy taki żydowski świecznik), stawem, fontannami, boiskiem do kosza i pałacykiem. Zdecydowanie spokojne miejsce na ukojenie nerwów po walce o przeżycie na pchlim targu.

W końcu po miesiącu zrobiłem też pranie i moja bluza już nie śmierdzi 😜, było też pierwsze od miesiąca ważenie się – i wyprawa kosztowała mnie już 10 kg wagi ciała – jeszcze kilka takich miesięcy i nic ze mnie nie zostanie 😱.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirPaul

a nie próbowałeś złapać w łuku tego zachodu słońca?

Asia

Tego borsuka to bym brała!