Pięć miesięcy w podróży

Pięć miesięcy! Tyle już podróżuję – dziś rzuciłem okiem na zdjęcia z początku wyprawy – z Hiszpanii i już niemal tego nie pamiętam, tak dawno temu to było i tyle kolejnych atrakcji, emocji i przygód od tamtej pory wyparło te wspomnienia. Całe szczęście, że prowadzę te zapiski, nawet jeśli czyta je tylko mama i ze dwóch znajomych – ale przynajmniej nie ma strachu, że naprawdę nic nie będę już niedługo pamiętał 😜. Zdałem też sobie sprawę, że dziś byłem jakieś 300 km od Goleniowa, czyli miejsca startowego – przez 5 miesięcy oddaliłem się zaledwie o tyle, co daje średnio dziennie 2 km oddalania się od domu – chyba faktycznie tytuł bloga 'Powoli przez świat’ jest słuszny! 😜

Wczorajsza miejscówka w niemieckich górkach okazała się nawet zbyt dobra – była w takim miejscu, że kręciło się tam pełno zwierząt – całą noc coś kwiliło, chrząkało i chrumkało, kilka razy coś się ocierało o namiot, a kiedy w nocy wyszedłem za potrzebą, odkryłem, że jestem w środku morza gęstej mgły – coś pięknego, ale i lekko strasznego. W googlu doczytałem, że Jena ma ponad 111 tysięcy mieszkańców, więc tym większy sukces, że tam takie miejsce wykryłem.

W nocy nie padało, rano było raczej chłodnawo i mogłem rześkim krokiem ruszyć w kierunku dworca. Pierwszy pociąg zabrał mnie do Lipska, oczywiście się spóźnił, ale wszyscy biegli na następny, więc biegłem i ja – poczekał na nas, widać to standardowa procedura. Kolejny pociąg zabrał mnie do Drezna. Tu czekała na mnie wizyta w kolejnym muzeum – prawie dwa razy droższym niż wczorajsze – skandal. Miałem tu do zdobycia dwa kolejne obrazy – odkrycia z UWO. I oszczędzając wam nerwów i napięcia – zdobyłem jeden, drugi okazał się być w renowacji i wróci dopiero za dwa tygodnie – co w skali rocznej podróży jest minięciem o włos, jak pech to pech.

Odkrycie #111

Muzeum było całkiem bogato wyposażone – mają obrazy dużej ilości znanych mistrzów – i mają je lepiej powieszone niż w Monachium – światło się od nich nie odbija i można robić zdjęcia do woli. Zaskoczył mnie fakt, że prawie cała jedna sala wypełniona była obrazami przedstawiającymi… Warszawę. Zresztą, jak się zaraz okazało, ich malarz, Bolletto, miał w muzeum tylko dla siebie kilka sal. Doczytałem, że był Saksończykiem, w Dreźnie spędził sporo życia, ale gdy inny Saksończyk, August Mocny, został wybrany na króla Polski, ściągnął mistrza na wschód. Stąd tyle malowideł naszej stolicy – tu zresztą się malarzowi w końcu zmarło. Zdaje się, że obrazy normalnie wiszą w Polsce, ale zostały do Drezna wypożyczone na wystawę, ale głowy nie dam. Bolletto ma genialną kreskę, świetne odzwierciedlenia detali, jego miasta wyglądają niemal jak zdjęcia. I coś w tym jest, bo używał wynalazku zwącego się camera obscura – siedział w ciemnym pudle, do którego światło wpadało przez mały otwór, chyba były też lusterka i cienie padały mu na kartkę, na której sobie szkicował, stąd skala i głębia jest oddana w 100% właściwie.

Drezno zostało niemal doszczętnie zburzone podczas IIWŚ – załapuje się do nieszczęsnej piątki miast w tej kategorii – ale stare miasto zostało pieczołowicie odbudowane – i obrazy mistrza okazały się doskonałym wzorem ku temu. Na zwiedzanie przeznaczyłem jednak tylko marną godzinkę, ale z tego co widziałem, zrobili świetną robotę – gdybym nie wiedział, powiedziałbym, że wszystko tu ma maks. 80 lat.

Aha, w muzeum mieli też zbiory egipskie i grecko-rzymskie. Egipskich mało, ale między nimi mumie, które przeszły ciekawą trasę – z Egiptu zrabowane do Rzymu, potem Niemcy, Syria, znów Niemcy, potem ZSRR i w końcu znów Niemcy. Najeździły się po świecie więcej niż ja – ale miały na to 3000 lat, wiec jeszcze wszystko przede mną. A jeszcze gorzej, że te kilka zabytków wywołało we mnie zew egzotyki i ciągnie mnie teraz w tamte strony… Zbiory greckie i rzymskie to kilka waz (uśmiechnąłem się na wspomnienie całego piętra tylko z wazami w muzeum w Atenach – ale przynajmniej nikt nie robi zamieszania o oddawanie zabytków – pięć tysięcy ósma waza jest Grekom zbędna, niech sobie leży w Saksonii) i dużo więcej rzeźb.

W teorii w Niemczech zostały mi jeszcze odkrycia w Berlinie, ale jutro muzea są tu zamknięte, więc musiałbym poczekać do wtorku – Berlin jest prawie pod Goleniowem, więc postanowiłem go odwiedzić na sam koniec wyprawy (o i wtedy uzupełnić ten jeden drezdeński obraz, to jest plan). A to oznacza koniec użerania się z niemieckimi kolejami, hurra! Mam nadzieję, że nie natknę się na nic gorszego i nie będę musiał odszczekiwać moich słów 😜. Wskoczyłem dla odmiany w autobus i po godzinie jazdy wysiadłem w górskiej wiosce Altenberg. Stąd pieszo ruszyłem na południe – ku czeskiej granicy. Góry (Sudety zdaje się) nie wydawały się takie straszne, a przełęcz graniczna miała raczej schodzić w dół. I faktycznie, wspinaczki za dużo nie było. Droga okazała się jednak dłuższa niż zakładałem (popatrzyłem na mapie na autostradę, którą przecież pieszo się nie łazi) i zamiast 5 km wyszło mi 25 km. Całej trasy nawet nie próbowałem wobec tego pokonać, tylko po trzech godzinach marszu, przy zachodzącym słonku, rozbiłem namiot w czeskich górach. Tu też tego nie wolno, więc też na razie ciiii.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Magda

 Z wizyty Jacka w Dresdner Gemaeldegalerie nie rozpoznałam wszystkich dzieł. Te “rozszyfrowane” są następujące:
-rzeźba Paula Heermanna “Chłosta”, 1712
-Carlo Cignani: “Józef i żona Potifara”, 1680
-Willem Claesz Heda “Martwa natura”, 1631
-Rembrandt “Autoportret z Saskią”, 1636
-Peter Paul Rubens:”Betszeba przy fontannie”, 1635
-Giorgione :”Śpiąca Wenus”, 1518
-Lucas Cranach Młodszy: ”Śpiący Herkules i Pigmeje”, 1551