Kotorscy naciągacze

Sam się sobie dziwię, w jakim hałasie udaje mi się ostatnio zasypiać – ludzie gadający, muzyka zza okna, wiatrak na całą moc i dzwony kościelne tłukące co godzinę – nic już mnie nie rusza. Przynajmniej w hostelu, bo w namiocie śpię czujniej i przebiegające zwierzątka wybudzają mnie 🤪.

Dziś zwlokłem się z łóżka po 9 i zdążyłem na dworzec pomóc Eryce wsiąść w dobry autobus. Przy okazji odkryłem kolejny sposób naciągania na kasę w Czarnogórze. Na dworcu autobusowym kart nie można używać, biorą tylko gotówkę. Zakup biletu na autobus to tylko kawałek wydatku. Zainstalowali na peronach bramkę pomiędzy poczekalnią a autobusami – i żeby przez nią przejść trzeba kupić dodatkowy bilet. Kosztuje euraka albo dwa euraki, jeśli próbowałeś być sprytny i kupiłeś bilet na autobus przez internet. Cwaniaki kasują za przywilej wejścia do autobusu. Powoduje to totalny chaos, bo wszyscy czekający kłębią się przed bramką, nie ma oczywiście żadnych tablic z informacjami, jeden porządkowy krzyczy kiedy przyjeżdża autobus. Gorzej jak przyjeżdżają trzy naraz i wysiadający i wsiadający usiłują się w tej bramce zmieścić. Aha, bilet na autobus w kasie kupić można najwcześniej 15 minut przed odjazdem – tak, żeby była adrenalinka i atrakcja chyba?

Oglądałem to przedstawienie, bo o tyle spóźnił się Eryce autobus – znaczy podstawili za mały i potem czekali na większy i tyle zeszło. Z tego co pisała, jej 2-godzinny przejazd zamienił się w ponad 5-godzinny, bo po drodze była jeszcze bójka kierowcy z pasażerem i godzinny postój na granicy, bo ktoś miał problemy – po godzinie został na granicy porzucony. Ledwo zdążyła na lotnisko, na szczęście jej lot też był opóźniony i nie przepadł jej. Miałem się z niej śmiać, ale mój autobus też zaliczył 1,5 godziny opóźnienia, mimo że przyjechał na czas. Załadowaliśmy się i z włączonym silnikiem bez słowa wyjaśnienia czekaliśmy na coś 45 minut.

Moim celem na dziś była Podgorica – stolica Czarnogóry. Jechaliśmy takim gruchotem, a droga była wymagająca – Czarnogóra to niemal same góry – serpentyki, przepaście, połowa drogi prowadziła nad Adriatykiem, reszta wgłąb kraju. Widoki piękne, choć stres spory, bo autobus rzęził i przechylał się na zakrętach, a kierowca prowadził jedną ręką, bo drugą trzymał telefon, przez który całą trasę z kimś rozmawiał. Podgorica to w sumie niewielkie miasto, 180 tysięcy ludzi, czyli 1/5 całej populacji kraju. Położona w takiej kotlince, jedno z niewielu miejsc, gdzie można w tych ich górach miasto rozłożyć. Nie zostałem tam zbyt długo, bo mój podejrzanie tani hostel był odległy od stolicy o 2 godziny marszu. Cena się wyjaśniła, gdy dotarłem na miejsce – to było już totalne odludzie, w górach, na skarpie (na oko ze 30 metrów) nad fajną rzeczką. Hostel okazał się jednak całkiem spoko – mieszkali w nim głównie tureccy robotnicy, ale mi litościwie dali osobny pokój – 5 łóżek, cały dla mnie. Zrobiłem sobie dłuższy spacerek nad rzeczką, porelaksowałem się, odpocząłem i dzień jakoś zleciał.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments