Błędne decyzje

To był jeden z tych dni, gdy nic nie idzie według planu. Oczywiście, w przypadku tej podróży nie jest to aż taką tragedią, bo ani nie tracę dnia, ani nie zawala mi się budowany tygodniami grafik, ot po prostu przeżywam inne przygody niż myślałem, że będę przeżywał, wieczorem poprzedniego dnia planując moje ruchy. W teorii więc nie powinno mnie to drażnić i pracuję nad tym, ale póki co i tak delikatny niesmak i rozdrażnienie pozostają 😜.

Jaki więc był plan? Dojechać trzema różnymi pociągami do miejscowości Lamia, a stamtąd przejść piechotką 15 km do Termopil, przeczytać „przechodniu powiedz Sparcie” na grobowcu 300 Spartan poległych w nierównej walce z perskimi mamutami (jak pamiętam z filmu) i wrócić kawałek z tych 15 km w kierunku miasta. Jak tak teraz patrzę, to w sumie był durny plan i bardzo dobrze, że mi się nie udał. I trochę niesmak mi schodzi, a w zasadzie przenosi się na moje zdolności planowania 😜.

Początek poszedł dobrze – zdążyłem na pociąg, ale śniadania ani piciu się kupić nie dało, bo całe miasto świętuje te wczorajsze obchody i dziś wszystko pozamykane. Udała też mi się pierwsza przesiadka – na śmiesznej stacji w środku niczego – ale jest to stacja przesiadkowa z Meteorów, więc stają tu wszystkie intercity. I takim intercity ruszyłem w kierunku Aten, by wysiąść na kolejnej małej stacyjce, gdzie miałem złapać ostatni pociąg do Lamii. I tu zrobił się problem, bo pociąg złapał spóźnienie i na przesiadkę miałem jakieś 2 minuty. Musiałem więc działać szybko – stacja miała 3 perony, oczywiście żadnych wyświetlanych informacji, ale wszyscy stali na jednym z nich. I akurat podjeżdżał pociąg – nie był wcale oznakowany, ani numeru ani napisu dokąd. Zapytałem pierwszej z brzegu kobitki, czy to jedzie do Lamii – entuzjastycznie potwierdziła. Wobec czego wskoczyłem i ja. I to był błąd. Bo jak się okazało, był to pociąg powrotny do tej wcześniejszej stacyjki w środku niczego. Gapnąłem się po jakichś 20 minutach, ale i tak nic już nie mogłem poradzić – jedyne, co mogłem, to chować się przed konduktorem, bo przecież jechałem na gapę.

Byłem więc znów w połowie drogi do celu, kolejny pociąg miałem za jakieś 6 godzin i wtedy podjąłem kolejną głupią decyzję. Kupiłem na stacji 1,5 litra wody i postanowiłem nie siedzieć i grzecznie czytać książkę, tylko ruszyć piechotką na kolejną stację, odległą według mapy o jakieś 15 km. Przy +36 stopniach. W samo południe. Trasą wśród pól bez cienia, z pojedynczymi drzewami co 2 km. Było tak źle, jak się wam wydaje. Gorąco, woda skończyła się zdecydowanie za szybko, mimo że po połowie starałem się wydzielać, a kilometrów nie ubywało. Jedyne pocieszenie, że wszystko po płaskim, żwirową drogą wśród pól bawełny. Wszędzie wypalona ziemia, karłowate roślinki i spalone na patyki chwasty, które błagały mnie, żebym padł z wycieńczenia właśnie koło nich, żeby mogły się napić moich soków i odzyskać kolory. W głowie się kręciło, przed oczami latały mroczki, a gorące powietrze tak buzowało, że słupy elektryczne w oddali aż falowały. Resztką rozsądku, w którymś momencie wyciągnąłem z plecaka parasolkę i chyba tylko dlatego udało mi się mimo wszystko przeżyć.

Kiedy dotarłem do stacji (ledwo na czas), okazało się, że google mnie oszukało. Stacja była w remoncie, wszystko rozgrzewane albo zamknięte, ani żywej duszy, kręciły się tylko bezpańskie, ale przyjazne psy. Czyli przylazłem tu na darmo. Powrót oczywiście odpadał, google złośliwie napisał mi ilu mieszkańców mieszka w osadzie przy stacji – sztuk 4. Najbliższe miasteczko – 6 km, ale za górką. Byłem pokonany. Chwilę odpocząłem w cieniu stacji – kible były rozwalone, wody nie było – nie mogłem tu więc zostać na noc. Musiałem się ruszyć. Postanowiłem spróbować szczęścia z autostopem. Dodreptałem do głównej drogi, schowałem się w lichym cieniu znaku drogowego i rozpocząłem rozpaczliwie machanie na sporadycznie przejeżdżające auta. Było ich faktycznie mało, ale miałem dobry punkt – widziałem je z daleka. Kładłem się więc odpoczywać, a co kilka minut wstawałem, by pomachać, gdy ktoś się zbliżał. I cud nad cudami – po półtorej godziny łapania ktoś się zatrzymał! Byłem tym tak zaskoczony, że pobiegłem do auta bez plecaka i musiałem po niego wracać 😜. Była to młoda para – dziewczyna Alex z Grecji i Jakub z Maroko. Wracali do Aten z tygodniowych wakacji na północy Grecji. Miałem problemy z mówieniem, tak było mi sucho w ustach, oddali mi więc swoją nadpitą wodę, którą wypiłem duszkiem. Na następnej stacji kupili mi drugą pełną i zimną butelkę niegazowanej wody – i smakowała lepiej niż najlepsza pepsi 😜. Byłem uratowany i znów mogłem gadać. Jechali przez Lamię i mimo że namawiali mnie, że zabiorą mnie do samych Aten, zdecydowałem, że jednak wracam do wariacji planu wyjściowego – w Atenach zresztą już byłem dwa razy podczas tej wyprawy 😜.

W Lamii na dworcu autobusowym sprawdziłem połączenia na jutro (na razie 300 odpuszczam, tam nic nie jeździ, trzeba autem albo piechotką), kupiłem piciu i papu w Lidlu i ruszyłem w góry szukać miejsca pod namiot. Noc przyszła jednak zdecydowanie za szybko i musiałem improwizować. Fuksem udało mi się znaleźć ruiny jakiejś posiadłości albo zajazdu i po wypłoszeniu z nich jakiegoś wielgachnego ptaka uznałem, że to dobra miejscówka – skoro są ptaki, to nie ma ani ludzi albo licznych tu bezdomnych psów. Przy pisaniu mam teraz problemy z kciukami – łapie je skurcz, że muszę je odginać siłą – chyba mi słońce magnez czy inny fosfor odparowało z organizmu. A jutro ma być +38 – ale już żadnego łażenia z plecakiem nie mam w planach, jedna nauczka wystarczy 😜. Noc za to ma mieć temperaturę nie niższą niż 20 stopni, więc obędzie się bez śpiwora i koszulki. Chociaż tyle atrakcji. A – i widzę nad sobą gwiazdy, a to zawsze miły widok.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments