Love Hina, Hachiko, cesarze i rewolucja

Dziś zacznę od końca – w hotelu trumienkowym zameldowałem się tuż przed zachodem słońca i padłem – spałem od godziny 18 do 2 w nocy, teraz siedzę wyspany i czekam na wschód słońca, nadrabiając zaległości blogowe. Ale nie ma co się dziwić – jetlag nadal nie opanowany, ale też dni spędzam intensywnie, łykając wrażenia jak młody szpak ziarno. No i łażę – wczoraj 25 km, dziś 35 km – w normalnych warunkach już by mi się sen należał, a co dopiero na drugim końcu świata 😝.

Dziś też nocka była zarwana, więc doczekałem do wschodu i już o 7 rano byłem w trasie. Trasę planuję sobie tak dość symbolicznie, a jak się coś trafi ciekawego po drodze, albo wyskoczy mi na mapie, to skręcam i odwiedzam – i stąd robią się te szalone ilości kilometrów. Dziś znów były dziesiątki świątyń i kapliczek, trafiłem też na jakiś maraton z kilkudziesięcioma tysiącami biegaczy – pół miasta było przez to zamknięte, policja sterowała ruchem, musiałem ich obchodzić i okrążać kilka razy. Swoją drogą, taki Japończyk w maratonie ma przekichane – na tych krótkich nóżkach musi zrobić dwa razy więcej kroków niż ja 😱. W obsłudze maratonu, ale także różnych budów, w ochronie zauważyłem głównie staruszków – ale to takich 100+ lat. W tych swoich uniformach grzecznie sterują ruchem, gestami pokazują pieszym którędy iść (oczywiście kłaniając się) – nie wiem czy muszą pracować w tym wieku, czy to taka forma rozrywki.

Pierwsze ważne odwiedzone miejsce to najlepsza uczelnia kraju – Uniwersytet Tokijski, znany jako Todaj, rozsławiony na cały świat w mojej ulubionej mandze/anime Love Hina – wizyta tu była więc dla mnie obowiązkowa – znalazłem miejsca z kadrów, odtworzyłem scenki, porozglądałem się, czy gdzieś moi ulubieni bohaterowi się nie kręcą (nie kręcili się 😭), bonusowo skorzystałem z kibelka – i frajdy miałem z tego co nie miara. Kolejny punkt wycieczki – Meiji Shrine. Meiji to cesarz, który wciągnął Japonię w nowoczesność, wywyższając ją do rangi światowej potęgi. Po śmierci został wraz z małżonką deifikowany, czyli zaliczony w poczet bóstw. U nas Kaczyński może liczyć najwyżej na zostanie świętym, w religii shinto mógłby celować wyżej 😜. W środku miasta otwarto na cześć nowych bóstw piękny dżunglo-ogród i zespół świątynny. Aha, rzecz miała miejsce ledwie 103 lat temu, pod świątynią do dziś modlą się dzikie tłumy Japończyków (podpatrzyłem procedurę – dwa ukłony, dwa klaśnięcia, złożyć ręce jak u nas do modlitwy i chwilę pomedytować). Pogoda była perfekcyjna, słońce, przy okazji niedziela, stąd możliwe, że aż tylu ludzi tam było. Widziałem też kapłanów i mnichów shinto – bardzo ciekawe stroje, ale policja pilnowała, żeby im zdjęć nie robić. Sporo Japończyków było też w strojach narodowych – kimona i takie parasolki jak sprzed stu lat. Współczynnik egzotyki +100 😍.

Tokio jest ogromne i zróżnicowane – dotąd udawało mi się iść osiedlami domków jednorodzinnych, ewentualnie maksymalnie 8-piętrowymi budynkami (kiedyś wyższych nie budowali przez trzęsienia ziemi). Wąskie, jednokierunkowe uliczki, gmatwaniny nisko zawieszonych kabli, murki, chodniki wyznaczone białymi liniami, mały ruch – widoki jak z anime. W końcu dotarłem jednak do naprawdę nowoczesnych dzielnic – z drapaczami chmur i tłumami na ulicach. Znalazłem skrzyżowanie, które uznawane jest za centrum Tokio – w godzinach szczytu przez przejścia dla pieszych jednocześnie przechodzi nawet 2500 osób. Dziś też było sporo i widok był na tyle fajny, że przestałem ze trzy zmiany świateł obserwując te fale ludzi. Nie ja jeden zresztą, sporo ludzi z kamerami i aparatami robiło to samo 😜. Przejścia idą nawet w poprzek skrzyżowania i zielone odpala się na wszystkich kierunkach, więc wygląda to jak walka 12 armii idących każdy na każdego. Zaraz przy skrzyżowaniu kolejna atrakcja – pomnik Hachiko, czyli psiaka rozsławionego przez film z Richardem Gearem, który (psiak, nie Richard) czekał w tym miejscu wiernie na powrót swojego pana przez 9 lat. Jeśli filmu nie widzieliście, to nie oglądajcie, deprecha gwarantowana!

Kolejne kilka kilometrów i docieram pod Tokyo Tower – wieżę symbol miasta, inspirowaną francuską Wieżą Eiffela. Potem ogrody i pałac cesarski – ale w niedzielę zamknięte dla zwiedzających. Obecny cesarz Japonii, to mój stary znajomy z czasów Camino, spotkałem go, gdy był jeszcze następcą tronu. Ale od kiedy awansował, ani razu się do mnie nie odezwał i ogólnie udaje, że się nie znamy. Co ta władza robi z ludźmi, przykre. Jeszcze będzie coś chciał ode mnie z Avonu!

W końcu skierowałem swe kroki, jak każdego dnia, do dzielnicy Akihabara. I jeśli myślałem, że przez ostatnie dwa dni tu były tłumy, to się myliłem. W niedzielę policja zamyka ruch kołowy i cała dzielnica oddana zostaje w ręce otaku. A ci przybywają w tysiącach tysięcy. Ciężko się dopchać do jakiegokolwiek sklepu, na ulicach przebierańcy, atmosfera festiwalu. Serce rośnie, gdy widzi się tylu fanatyków tego samego czym i ty się rajcujesz. Kiedy papież Polak przyjechał za komuny odprawić mszę pod Krakowem i władza stanowczo odradzała udział, twierdząc, że i tak nikt nie przyjdzie, a potem się okazało, że przyszedł absolutnie każdy i jeszcze przyprowadził ciotkę z prowincji, więc stawiło się ponad milion ludzi – i ci ludzie rozejrzeli się dookoła i gapnęli się, że coś tu nie gra, dlaczego oni są uciskaną mniejszością, skoro jest ich milion, a władzy kilkanaście osób – to coś podobnego miało miejsce w Akihabarze i coś podobnego można poczuć tu i dziś. Kiedyś gracze byli uznawani za nerdów, dziwaków i margines społeczeństwa, gnębieni i wyszydzani – a dziś dochody branży growej są większe niż filmowej i muzycznej razem wziętych, przebieranie się za postać z gry nie skutkuje pobiciem, tylko byciem obstrykanym przez setki aparatów fotograficznych. Na obalanie komuny przez zbyt młody wiek się nie załapałem, ale swój udział w rewolucji branży rozrywkowej miałem i spacer po Akihabarze w niedzielny dzionek jest dla mnie ukoronowaniem tych wysiłków i dowodem, że było warto i że wygraliśmy 🥲. Przynajmniej dopóki następne pokolenie nie wymyśli czegoś jeszcze innego i nas nie obali 😝. Po tych wzruszających przeżyciach zjadłem kolejny Ramen (z jajeczkiem i kawałkiem wołowinki tym razem) i – jak wspomniałem wcześniej – padłem na pysk.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Magda

Zdjęcie 20 – te przedstawia mur z kolorowych beczek po sake. Kwitnące drzewka to rzeczywiście morela japońska, podobna do trzmieliny Hamiltona. Tokio Tower, symbol miasta, ma 333 metrów wysokości.