Kierunek: południowy zachód

Dziś za dużo do pisania i pokazywania nie mam, bo był to dzień transferowy, gdzie w autobusach i pociągach spędziłem ponad 10 godzin. Ku memu zdziwieniu wszystkie zakupy biletów i przesiadki poszły mi sprawnie i nigdzie się nie pomyliłem, więc jestem z siebie bardzo dumny. Z gór trzeba było najpierw wrócić do Tokio (Fudżi jest tak duża, że blokuje przejazd dookoła niej, za dużo zamieszania) i dopiero wtedy, południową trasą znów ruszyłem na zachód. Autobus był raczej luksusowy, aczkolwiek przystosowany raczej do mniejszych niż ja pasażerów 😆. Między fotelami była ścianka działowa, można też było spuścić na głowę kaptur jak składany dach w wózkach dla dzieci. Do tego kocyk na wyposażeniu i jedziesz całkowicie odcięty bodźcowo od współpasażerów. Nawet kierowcy odgrodzili się od reszty zasuwaną kotarą, więc przedniej szyby nie było widać. Podróż trwała 5 godzin i były w niej dwa półgodzinne postoje.

Obszar między Tokio a Osaką jest najgęściej zaludniony w Japonii, tu mieszka grubo ponad połowa jej mieszkańców. Mimo to przez te 5 godzin jechaliśmy niemal cały czas górami i lasami – obwodnicą tej giga aglomeracji. Jak wcześniej pisałem, niemal 80% Japonii to góry i faktycznie mogłem się o tym dziś przekonać. Każdy kawałek płaskiego był zagospodarowany – pod budownictwo mieszkalne, pola uprawne albo gęsto upchane kominy zakładów przemysłowych. Na górkach się nie budują, bo raz, że bardzo strome, a dwa w przypadku trzęsień ziemi (a te tutaj to sprawa powszechna) lawiny stanowią zbyt duże zagrożenie.

Odkrycie #203

Dojechałem do miasta Nagoja, takiej tam skromnej aglomeracji na 9 mln mieszkańców i lokalnym pociągiem podjechałem do jednego z wchłoniętych przez nią miast – Kasugai. Tu zostałem przejęty przez moją japońską kumpelę, Erykę, która w swej dobroci serca zgodziła się mnie na trochę przygarnąć. Na dzień dobry zostałem ugoszczony po królewsku domowej produkcji obiadem – sukiyaki. To danie, które przygotowuje się na stole i je na bieżąco. Na przenośnym palniku stawia się misę z warzywami, grzybami, tofu i mięskiem i smaży. Przed jedzącym stoi głęboki talerzyk, w którym rozbija się surowe jajko i w nim macza potrawy z misy przed zjedzeniem. I tak je się i gotuje jednocześnie – jak grzybki się zarumienią, lądują w jajku, potem kolejne kawałki mięsa – zdaje się wołowiny, pędy bambusa, szpinak itd. I oczywiście osobna miseczka wcześniej przygotowanego ryżu. Zostałem przeszkolony z jego gotowania – do ryżu podchodzi się tu bardzo poważnie, są do niego specjalne sztućce i maszyna do gotowania – za ryż w torebce foliowej można podejrzewam trafić do więzienia 😆. Danie było w każdym razie przepyszne.

Potem jeszcze tylko skorzystałem z typowej japońskiej kąpieli – czyli siadasz na krzesełku przed lustrem, mydlisz się za pomocą ogromnej ścierki i zmywasz mydło prysznicem – cały pokój jest z plastiku, więc można lać wodę gdzie popadnie. I dopiero po prysznicu, już czysty możesz wejść do wanny. Gorącej, w sam raz wielkościowo na moje gabaryty (uff, tego się bałem) i bardzo głębokiej. Relaks na całego, tego mi było trzeba.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments