Na cienkim lodzie

Jetlag nie odpuszcza, dziś znów nieprzespana noc, więc zrezygnowałem z ruszania się z mieszkania i calutki dzień spędziłem przed monitorem w piżamie. Za to wczoraj, z okazji kanadyjskiego święta – Dnia Rodziny – siora miała wolne i dała się namówić na kilkugodzinną wyprawę na północ w pogoni za kolejnym odkryciem – jeziorem Huron. Wielkie Jeziora to największa sieć jezior na świecie – co piąta kropla słodkiej wody na Ziemi pochodzi właśnie stąd. To bardziej morza niż jeziora – z prądami morskimi, przypływami, ogromnymi falami i drugim brzegiem, którego nie widać nawet na horyzoncie. O tej porze roku Huron jest zwykle zamarznięte, ale trafiłem akurat na chwilowe załamanie zimy i odwilż.

Odkrycie #210

Miejscówka wyglądała obłędnie – typowo arktyczne widoki – niebieska woda, białe fale, skuta lodem plaża, mnóstwo pływającego śniegu i lodu zaraz przy brzegu. Coś pięknego, czułem się naprawdę jak na biegunie północnym. Miałem niby w tej podróży zimie uciekać, ale takie z nią spotkanie to zupełnie inna para kaloszy. A jeszcze 2 miesiące temu saharyjskie słońce wyciskało ze mnie pot na egipskim niebie 😆.

Moje zachwyty nad dzikością przyrody zostały brutalnie przerwane przez jakiegoś kanadyjskiego dziadka, który nie przebierając w słowach (get your stupid asses the fuck out of here) wygonił nas z plaży. Okazało się, że łaziliśmy po lodowych polach, jak to strażnik opisał, gdyby się załamała tafla pod nami, to zwłoki udałoby się odzyskać dopiero koło maja. Ale i tak było warto 😜. Trochę tylko szkoda, że żadnych zwierzątek, oprócz czarnej wiewiórki i rozjechanego orła z godła USA nie udało się zobaczyć.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments