Maniana

Jakby co, internetu nie mam nadal (najnowsza wersja jest taka, że jutro rano przychodzi technik i mi w końcu zakłada – ale czekam tak od dwóch tygodni, więc wiara w ich rzetelność nieco mi już opadła), ale udało się odpalić komputer. Wymagało to wycieczki po wyspie po pięciu sklepach, z których każdy odsyłał mnie do kolejnego, ale w końcu znalazłem taki wybitnie elektryczny, gdzie starszy pan mówiący tylko po hiszpańsku miał wszelakie możliwe gadżety związane z prądem. I tu akurat fakt, że po hiszpańsku nie mówię nie miał większego znaczenia, bo i po polsku totalnie się nie znam na przetwornicach napięcia, a właśnie na takie tematy miałem z nim porozmawiać 😆. Jakimś cudem jednak dogadaliśmy się i dostałem w swoje łapki wyjątkowo ciężkie, niewielkie urządzonko. Niosłem je do domu w sumie bez większego przekonania – za dużo tu się mogło nie udać. I faktycznie, wejście na wtyczki było niewymiarowe, musiałem raz jeszcze iść do elektryka i odstawiać kolejną pantomimę – machając rękoma i wydając odgłosy wybuchania (nie pytajcie dlaczego, wtedy wydawało się to logiczne – i hej, zadziałało, więc widocznie było!) spowodowałem, że panu rozjaśniła się mina, zniknął na zapleczu i wrócił z dokładnie taką przełączką, jakiej potrzebowałem. Nie wiem jakim cudem, ale udało się. W domu wszystko podczepiłem, odpaliłem kompa i… cud – odpalił się!

Potem poszło już z górki, w Media Markt dokupiłem monitor (taka ciekawostka – nie chciał konwertera, 110v to dla niego spoko wartość napięcia), głośniczki i było cacy. Co prawda wszystko to stało na podłodze, więc o graniu nie było mowy, ale zmagazynowane na tą okazję filmy można było oglądać. Wycieczka do sklepu z używanymi meblami zakończyła się zakupem biurka i stelaża pod materac (czyli nóżki do łóżka) – obiecali dowieźć za darmo następnego dnia, ale kasę chcieli od razu. Trochę się już żegnałem z eurakami, ale jednak nie był to scam – następnego dnia wieczorem faktycznie przywieźli i nawet wnieśli do środka. Krzesło pożyczyłem od sąsiada i miałem w końcu fachowe stanowisko gracza. Życie znów zaczynało wyglądać jak należy!

A sąsiad trafił mi się udany. Raz, że rodak, dwa, że z Krakowa, trzy, że udostępnił swoje wifi, więc nie muszę już ganiać do Burger Kinga, a czwarte i najważniejsze – okazał się złotą rączką. Czyli ogarnia wszystkie sprawy, które dla mnie są czarną magią – pożyczył miarkę, śrubokręt, urządzonko do pomiaru napięcia w gniazdku, drabinkę itd. Jak się tak zastanowić, to całe życie mi się udaje mieć takich sąsiadów – i chyba przyjeżdżając tu też się tego spodziewałem, bo nawet przez moment nie zaprzątałem sobie głowy pytaniem „skąd ja wezmę tam śrubokręt” – i jak się okazało – miałem rację 😆.

Większość dni spędziłem dotąd na czekaniu na techników od internetu, dłuższe wycieczki zrobiłem tylko w weekend, więc póki co widoczków z wyspy za dużo dla was nie mam – ale już te kilkanaście kilometrów po plażach i najbliższych górkach daje rozeznanie, że jest tu raczej ładnie 😆.

Ps. maniana znaczy po hiszpańsku „jutro”, ale też „kiedyś tam” i „nigdy” i jest odpowiedzią na pytania kiedy coś zostanie zrobione. Założenie internetu? Maniana! Kolejny wpis na blogu? Maniana!

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Jedna z tych trzech - D.

Nie świruj z tymi wpisami w „nurcie” MANIANA, bo ja tu zaglądam regularnie, a mentalność mam polską!

sirpaul

to kiedy wycieczka do San Escobar? 🙂

Jacek Placek

No będzie tu coś jeszcze, czy nie będzie? Ludzie czekają…