Tańczący z jaszczurkami

Po ostatnim wpisie samemu siebie zrobiło mi się żal i wybrałem się z tej okazji w końcu na dłuższe wyprawy – i to aż trzy! Teraz od tygodnia jestem uziemiony remontem (wstępny szacunek, że za 2,5 tygodnia skończą), akurat odcięli mi prąd, więc dobry moment, by siąść i nadrobić wpisy na blogu 😆.

Pierwsza wyprawa zabrała mnie na południowy zachód – upatrzyłem sobie na mapie najbliższy wulkan i ruszyłem na przełaj w jego kierunku. Mapy.cz znów się sprawdziły ze swoją opcją wytyczania do miejsca przeznaczenia „szlaku turystycznego” – zazwyczaj trasy dłuższej, ale omijającej drogi – nie wiem jak oni to robią, ale przegonili mnie takimi mikro ścieżkami, o których istnieniu nie mieli prawa wiedzieć – a jednak! 😆. Las Palmas, gdzie mieszkam, to duże miasto – prawie 400 tysięcy mieszkańców – bardzo mało tu zieleni, a gleba tragiczna – jakiś żużel i pył. Nie wiem czy dlatego postawili tu miasto, bo nic nie dało się tu uprawiać, czy nic nie da się uprawiać, bo jest miasto 😆. Wystarczy jednak udać się nieco w kierunku wnętrza wyspy i krajobrazy się zmieniają – pojawia się więcej zieleni, choć nadal nie jest to poziom Azorów – tam soczysta zieleń radowała duszę – tutaj jest bardziej pustynnie i afrykańsko. Co by się w sumie geograficznie zgadzało 😆. Po przejściu tych kilkunastu kilometrów byłem taki padnięty, że gdy tuż pod samym wulkanem zatrzymał się koło mnie autobus powrotny, to wsiadłem do niego bez namysłu – zwłaszcza, że kolejny miał być dopiero za dwie godziny.

Wyprawa nr 2 to podjazd autobusem do poprzednio zdobytego miejsca i trekking dookoła krateru starego wulkanu. Trasa niby krótka, ale bardzo wymagająca – głównie przez mocne słońce. Sporo było też miejsc z sypkim piachem, dużo przewyższeń, nie raz i nie dwa trzeba było poruszać się za pomocą wszystkich czterech kończyn. W którymś momencie wąska ścieżka prowadziła granią z przepaściami po obu stronach i już myślałem, że nie dam rady, poddam się jak na wiszącym moście w górach Kaukazu. Jakimś cudem, mimo mocno akurat wiejącego wiatru, zamykając jedno oko (z jakiegoś powodu to pomaga, bo mam lęk wysokości tylko z jednej strony 😆) i głośno drąc się (coś w stylu „wcale a wcale się nie boję!”😉 udało się ten tragiczny fragment pokonać. Przy najbliższych kamieniach padłem ukoić roztrzepane serce i wtedy wydarzył się cud. Tak jak w Skandynawii chciałem zobaczyć łosie i renifery, a w Japonii małpy i sarny (wszystko to się udało!), tak na Kanarach marzeń zwierzęcych nie miałem. Papugi latające nad głowami to tu norma, a spod nóg uciekają jaszczurki – i to takie raczej wielgachne – na mojej wyspie mieszka kilka gatunków endemicznych, które nigdzie indziej na świecie nie są spotykane. Kiedyś tutejsze jaszczury rosły do 1.20 metra długości, dziś już „tylko” 80 cm. Do tej pory widywałem tylko śmigające końcówki ogonków, ale kiedy tak leżałem padnięty na kamieniach, małe gady stały się śmielsze. Powoli wyłaziły z kryjówek i z odległości kilku metrów obserwowały, czy już umieram i można mnie zjeść, czy jednak trzeba uciekać. I chyba byłem mocno padnięty, bo oceniły, że jednak to pierwsze. Podchodziły coraz bliżej, zaczęły mi nawet przebiegać po butach. Przypomniałem sobie o bananie w plecaku na czarną godzinę i zacząłem rozkładać jego fragmenty – jaszczurki leciały do niego jak oszalałe – i to te największe, z wielkimi paszczami. W szale fotografowania wpadłem na pomysł, który do tego dnia nawet mi w głowie nie zaświtał – zapragnąłem nakarmić takiego jaszczura z ręki, jak jakiegoś fjorda. Starałem się nie myśleć czy przenoszą jakieś choroby, czy mają wściekliznę albo jakąś truciznę w ślinie, czy inne strzelanie krwią z oczu – chciałem, żeby mi jadły z dłoni i już. W sumie nie spodziewałem się, że się skuszą i pewnie w tym tkwił sekret mojej odwagi 😛. A jednak – największy jaszczur popatrzył na banana, popatrzył mi w oczy, popatrzył na banana i podjął decyzję, że warto – podszedł, wydziabał mi z palców owoca, udało mu się nie trafić mi w palca. I nawet nie uciekł, tylko od razu zabrał się za pałaszowanie. Dałem mu drugi kawałek, ale tym razem był już bardziej entuzjastyczny i prawie mnie pożarł, więc na tym zakończyłem swój kontakt z dziką przyrodą. Niemniej jednak, karmienie dzikich jaszczurek bananem do wpisania do CV jest 😆.

Trzecia wyprawa nie była już tak obfitująca w przygody – ot kolejny kilkunastokilometrowy spacer po górkach, zarośniętych bananowcami – dla różnicy w ponad 30-stopniowym upale bez zapasu wody. Mapy.cz tym razem zmusiły mnie do przedarcia się przez czyjś płot i tereny z ewidentnym zakazem wejścia, ale alternatywą był powrót kilka kilometrów, więc zaryzykowałem trespassing. Górki tu strasznie mnie wykańczają, a nie ruszyłem jeszcze w te najwyższe, które mają prawie 2 tysiące metrów…

Aha, ostatnie dwa tygodnie były w Las Palmas pełne emocji – mieliśmy wybory do parlamentu wysp, państwowe święto Wysp Kanaryjskich i chyba najważniejsze – mecz piłkarski o wszystko – bo jak inaczej nazwać możliwość wejścia miejscowej drużyny do pierwszej ligi hiszpańskiej? Całe miasto tego dnia było żółte – niemal wszyscy w koszulkach drużyny – a kiedy wieczorową porą nagle usłyszałem wrzaski i klaksony aut – wiedziałem, że się udało – a to znaczy, że po wakacjach na Gran Kanarię w ramach sezonu przyjadą na mecz wszystkie drużyny pierwszej ligi – z Lewandowskim i resztą Barcelony włącznie. Ceny biletów już oszalały 😆.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Magda

Na zdjęciach: 2,3,20,29 są agawy; na zdj. 6 jest bugenwilla, czyli kącicierń gładki; na 13 – wilczomlecz kandelabrowy; na 14 – aloes zwyczajny; na 5 – dracena smocza; 10 – opuncja figowa; 25 – bananowiec, który występuje jedynie jako roślina hodowlana; 26 to echinacactus, zwany złotą beczką lub poduszką teściowej.

Kleopatra

2 lipca, a nowych wpisów brak…

sirpaul

słabe to pole golfowe, żadnego VW Golfa nie ma