Podróżnicze odrodzenie

Pogoda wróciła do normy, czyli znów jest za ciepło, by eksplorować 😅. Problemem jednak nie jest słońce – są dni, gdy temperatura przekracza 30 stopni i chodzi się całkiem znośnie, ale czasem przy 26 nie da się oddychać – wszystko przez wilgotność powietrza. Niby wszystko ok, ale pot sam ciurkiem leci z czoła i karku, mimo że na pierwszy rzut oka nie widać problemu. Oddycha się w takich warunkach ciężej i zmęczenie przychodzi dużo dużo szybciej. I tak czuję, że się już trochę zasymilowałem, bo nie odsypiam już każdego wyjścia do sklepu.

+5 kwadratów, prawie podwoiłem postęp podboju wyspy

Garść spostrzeżeń – ludzi tu jest sporo, pracy mniej, ale rozwiązali to w ten sposób, że tworzą sztuczne miejsca pracy – na stoisku z burgerami obsługują trzy osoby (na moje oko wzajemnie sobie przeszkadzające 😅) w większym sklepie jest nawet po 10 pracujących osób. No może z tym „pracujących” to trochę przesadziłem, zwykle widuje po trzy – cztery osoby chowające się gdzieś za półkami, siedzące tam na ziemi i namiętnie pykające w jakieś gierki na telefonach (niemal w każdym sklepie słychać odgłosy brzęczących monet czy innych efektów specjalnych – chyba grają głównie w klony Candy Crush, sądząc po tych dźwiękach). Sklepików i stoisk przydrożnych są tu zresztą setki – na moje oko każdego dnia ginie tu kilkaset kurczaków, tyle tych nóżek i skrzydełek tu się sprzedaje.

Domostwa są zwykle nieogrodzone, czasem drogi prowadzą przez czyjeś podwórka, pod wiszącym praniem i między biegającymi dziećmi i drobiem. Początkowo trochę się krępowałem tak chodzić, ale już się przyzwyczaiłem. Na ogrodzenie chyba trzeba mieć pozwolenie – tam, gdzie jakieś stoją, mają też napisy typu „fence permit nr xxx”. A jeśli jest mur, a na nim drut kolczasty i potłuczone szkło – to tam na bank mieszka obcokrajowiec.

Ale ale, miało być o zwiedzaniu. W ostatnich dniach wybrałem się na dwie wyprawy – pierwsza wymagała wstania przed wschodem słońca – bo chciałem je w końcu zobaczyć nad morzem. Spacer przez ciemny las palmowy był dość emocjonujący, zwłaszcza gdy pierwszy raz widziałem sporych rozmiarów nietoperze – w Polsce tak dużych nie mamy. Z każdą chwilą robiło się jednak coraz jaśniej i gdy dotarłem nad wodę, mimo że słońce miało wyjrzeć zza linii horyzontu dopiero za 20 minut, było już tyle światła, że można by czytać książkę. Plaża była pusta – pod wieczór, gdy tu zaglądam, okupuje ją jakieś kilkadziesiąt łodzi rybackich – teraz były jakieś pojedyncze wraki. Stąd wniosek, że na łowy wyruszają nocą. I faktycznie, wraz ze wschodem zaczęły podpływać pierwsze łodzie – zwycięzca w kategorii „najkrótszy połów” miał na pokładzie pięciu załogantów i psa 😝. Słońce w końcu się pokazało i rozpoczęło bardzo szybką wspinaczkę po nieboskłonie, a ja ze zdziwieniem stwierdziłem, że już na plaży sam nie jestem – wschód widać wywabił większą ilość turystów odpoczywających w domkach przy samej wodzie. Moją uwagę przykuł fakt, że w wodach odpływu (największy, jaki dotąd tu widziałem) kręciło się pełno stworzonek. W końcu obserwowałem kraby, ślimaki, jelly fish i morskiego ogórka (musiałem go wygooglować, bo nie znałem stwora). Cwaniak wyglądał jak kawałek macki ośmiornicy i potrafił zmieniać kształt – raz był cienki i mocno podłużny, raz zbijał się w kuleczkę. Moje grzebanie w piachu zwabiło też jakiegoś lokalnego łowcę stworzeń, który miał w butelce już kilka rybek. Pokazał mi jak łapać kraby (są niesamowicie szybkie i genialnie szybko wkopują się w piach, ten złapany szybko go udziabał kleszczami ostrymi jak nożyczki w palca i nawiał), jak bezpiecznie podnosić meduzy (zwisające z nich nitki potrafią nawet zabić, jak się jest uczulonym, jak pszczoła), jak wyglądają kupy paskudnych piaskowych robaków (googlować same stwory na własną odpowiedzialność, to nie sympatyczne czerwie z Diuny, tylko ohydy), które podróżują przez piach żrąc go i wydalając jak wyciskana z tubki pasta. Radochy mieliśmy jak dzieci 😝.

Dzisiejsza wyprawa była jeszcze bardziej wymagająca – zrobiłem bowiem na nogach ponad 20 km. Wybrałem się wgłąb wyspy, w miejsca, gdzie turyści zapewne się nie zapuszczają. Oceniam to po reakcjach na mój widok – o ile na wybrzeżu jestem ogólnie ignorowany, bo mają tu turystów od wielu lat, to na wioskach budziłem emocje – pokazywano mnie palcem, zagadywano, wylewnie albo wstydliwie się ze mną witano. Grupka dziewczyn, gdy im odmachałem zaczęła piszczeć z radości (tej wersji powodu będę się trzymał!) jakbym był jakimś Bieberem 😝. Ale wszystko tak na sympatycznie, bez agresji czy złych zamiarów (kolejne porównanie kontrastowe z Egiptem…😉. Widoki też były ciekawe – drogi, którymi nie mam pojęcia jak cokolwiek daje radę przejechać, pola uprawne wciśnięte między lasy namorzynowe i zagajniki palm – tyle, że jeszcze w wersji zimowej – zaorane, nic nie rosło (zima przy +30 stopniach, huh). Sporo zwierzaków – kury biegające luzem (te na mojej wiosce są na smyczach przyczepionych do nogi), mnóstwo kóz, krowy (różne gatunki), jeszcze więcej zapchlonych psów. Wszystko raczej biedne, domki sypiące się, ogrodzenia takiej jakości, jakbym ja je robił, ale ludzie uśmiechnięci. Ma to swój urok, choć i tak po raz kolejny stwierdzam, że nie tak najgorzej mamy w tej Polsce, można było trafić sporo gorzej 😅. Były też widoki przykre – kilka ferm kurczaków. Trzymanych w koszmarnych warunkach – klatki z kilkuset sztukami drobiu w środku, zero możliwości ruchu, smród straszny, hałas jeszcze gorszy. Czyli moje podejrzenia co do ilości spożywanego ich mięsa się potwierdziły. I fatalne warunki oznaczają, że jest tanio – w krajach biedniejszych jak Filipiny nie mogą sobie pozwolić na szanowanie praw zwierząt, zapewnianie kurczakom przestrzeni do godnego życia, czy inne standardy, do których w naszej kulturze już się przyzwyczailiśmy. Chcesz jeść nóżkę kurczaka w chrupiącej posypce za 1,50 zł, to nie ma szans, żeby kurczak miał warunki życia lepsze niż minimalne. I tym optymistycznym akcentem kończymy ten odcinek wyspiarskich opowieści.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Domi

Pierwsze zdjęcie TOPPPP 👌

Gagarin

4 ładniejsze 😛

sirPaul

fiu fiu, drogi lepsze niz w Polsce, dzięki za zdjęcie maszyny do picia w woreczkach, nawet woreczki są, dziwne że nikt nie zabrał jeszcze woreczków, w Polsce by się długo nie uchowały