Podbój południa wyspy

Znów pochmurnie, więc pogoda znów zachęcająca do zwiedzania wyspy. Ale najpierw sprawy urzędowe. Okazało się, że właściciel domu, w którym mieszkam, zalegał z opłatami za prąd od dwóch miesięcy i zostałem wysłany w celu uregulowania rachunku. Punkt opłat ukryty był w czyimś domu, na podwórku i gdybym nie dostał dokładnej instrukcji dotarcia, raczej bym sam nie znalazł 😂. Pan miał swoją kanciapę z kasą ukrytą za okienkiem z żaluzjami, nie było go widać, jeno malutki otwór na podanie kasy i ewentualne wykrzyczenie zastrzeżeń i wymagań. Ale poszło całkiem sprawnie. Zapłaciłem karę za spóźnienie w wysokości 10 peso (72 grosze), więc płaczu nie było 😂. Druga, ważniejsza sprawa urzędowa to konieczność przedłużenia mojej filipińskiej wizy. Mój samolot do Hong Kongu odleciał w niedzielę, wiza kończy się jakoś w tym tygodniu. Żeby ją przedłużyć musiałbym popłynąć i pojechać do najbliższego punktu imigracyjnego – na Cebu. Czyli cała doba w podróży. Obyłoby się nawet bez noclegu tam, gdybym wypłynął dajmy na to o 3 nad ranem. Kara za nieprzedłużenie wizy to 500 peso – i mocno się nad tym zastanawiałem, bo podróż do Cebu wyszłaby mi drożej. Na szczęście poznałem na wyspie Polaka, który już tu mieszka ładnych parę lat i zna wszystkie myki i sztuczki – dał mi namiary na oficjalną stronę urzędową, gdzie takie wizy można załatwić online – samemu bym sobie nie poradził, bo niektóre jej zakładki nie działały, ale z pomocą fachowca ominąłem wszystkie pułapki i w przeciągu kilku godzin miałem wszystkie wymagane papierki w formie elektronicznej. I to o 25% taniej niż gdybym załatwiał w biurze – a i to zakładając, że obyłoby się bez konieczności płacenia łapówki. Trochę szkoda, bo już się psychiczne nastawiałem na bycie nielegalnym imigrantem i się te przygotowania zmarnują 😂. No i wizę przedłużono mi o 29 dni, a zostaję tylko do 10 l, więc tu też nie do końca wykorzystam, auć.

+ kwadraty, południe wyspy podbite

Ale ale, wracamy do pogody i zwiedzania. Najbliższe okolice mam już zaliczone, nadszedł więc czas, by skorzystać z lokalnego transportu publicznego i podjechać gdzieś dalej. Sporo się naszukałem informacji o tym, jak tu podróżować – nie było łatwo cokolwiek znaleźć, ale udało się. Po wyspie jeżdżą motoro-busy, czyli motory z naczepą, na których wozi się wszystko – od kur i świniaków, przez materiały budowlane (np. kilkumetrowe pnie bambusa), po ludzi. Nawet policja takimi się wozi. Busy działają na zasadzie gruzińskiej – nie są oznakowane, trzeba się kierowcy zapytać dokąd jedzie (pomaga, że czasem się drze z nazwą miejscowości), a potem już tylko poczekać aż się uzbiera wystarczająca liczba pasażerów. Tu idzie tu dość sprawnie i czekało się krótko. Na motor załadowało się aż osiem osób, rozwijał szaloną prędkość prawie 20 km/h, wydawał ogłuszające odgłosy i telepał na wybojach i dziurach, że można było wypaść. A wypadałoby się przez okna albo całkiem otwarty tył – miejsca aż za dużo na wylatujące ciało 😂. W drodze powrotnej lało, więc okna zasłonięto folią, ale i tak zacinało przez brakujące boki po stronie kierowcy. Wycieraczek nie miał, szyba cała mokra, więc jechał na pamięć.

Pojechałem do stolicy wyspy, nazwanej tak jak ona – Bantayan. Duże, ruchliwe, hałaśliwie miasto, pełne sklepów (hipermarket nawet był!), kościołów i szkolnych dzieciaków. Mieli nawet chodniki – więc lepiej niż w Manili 😂. Ale już kawałek za miastem zaczynała się dżungla, a za nią wioski. Mijałem dużo szkół, niektóre nie miały okien i widziałem niesamowicie przeładowane klasy. Google uczynnie podpowiedział, że faktycznie spory przyrost naturalny i bardzo korzystna struktura wiekowa kraju – dzieci i młodzież stanowią ponad 50% mieszkańców. I to widać i słychać na każdym kroku.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Gagarin

Taki patent w kościołach przydałby się u nas 😛

Magda

Piękne kwiatuszki to ketmia, zwana chińską różą lub hibiscusem.