Trochę mnie pogrzało

Na Filipinach wylądowałem miesiąc temu i z tej okazji postanowiłem się wykończyć. Znaczy się, nie taki był dokładnie plan, ale jakoś tak wyszło 😄. Plan był taki, żeby raz jeszcze pojechać do Bantayan i tam pokręcić się po zachodnim wybrzeżu. I udało się, zrobiłem ponad 20 km, ale pogoda nijak się do pieszych podróży nie nadawała – było zdecydowanie zbyt gorąco. Pierwsze 10 km jeszcze jako tako poszło, bo było sporo cienia. Druga połowa, a zwłaszcza ostatnia godzina marszu, to już była regularna walka o życie. Musiałem robić postoje (w cieniu), by złapać równowagę, uspokoić zawroty w głowie i przegonić mroczki sprzed oczu. Dawno już takich atrakcji nie miałem – i nie był to raczej problem z odwodnieniem, bo na to uważam. Zresztą – tu poważnie do tej kwestii podchodzą, wszędzie są te ich malutkie sklepiki z pięcioma chrupkami i wodą (nie wiem jak z czegoś takiego można się utrzymać), dodatkowo tymi swoimi śmiesznymi rowerkami jeżdżą panowie z baniakami z wodą i dzwoneczkami obwieszczają swój przejazd – i nawet kilka razy widziałem jak ich jacyś pracujący w polu zatrzymywali by się napić.

Zachodnie wybrzeże jest póki co nie skażone turystyczną stopą – tu toczy się życie lokalne – widziałem nawet dwie piekące się na rusztach świniaki (są na zdjęciu poniżej). Najczęściej zadawane mi pytanie, gdy kogoś mijałem, to nie zwyczajne „skąd jesteś”, „daj pieniądze” (to akurat nie pytanie, ale że dwa razy na tysiąc powitań też się zdarzyło), ale pełne zdziwienia i zatroskania „dlaczego idziesz pieszo” 😝. Na moją odpowiedź „bo lubię” reagowano jeszcze większym zdziwieniem, zwłaszcza w połączeniu z rzutem oka na moją czerwoną, napuchniętą, przepoconą i umęczoną twarz 😝. Pod koniec trasy sam już zacząłem sobie zdawać sprawę, że w tych warunkach prawidłowa odpowiedź, której oczekiwali, to „bo jestem chory psychicznie” 😝. Jakoś jednak przeżyłem i nawet trafił mi się nowy rekord świata – na jednym motorze jechaliśmy w 14 osób 😮. Motorek pokonuje te 10 km w jakieś pół godziny i kosztuje 60 peso (4 zł).

Jeszcze w kwestii cen – jest tu naprawdę tanio. Pierwszy raz w życiu w restauracjach nie sprawdzam nerwowo cen dań (a zwłaszcza napojów), tylko jak szwajcarski turysta w Polsce biorę to, co mi się podoba. Tak można żyć 😄. Przedwczoraj nie dogadałem się z kelnerką i zamiast drugiej dodatkowej porcji ryżu, przyniosła mi całe wielkie zdublowane danie. To, co gdzieś indziej w świecie oznaczałoby rujnację budżetu wyprawy i rujnację humoru i dnia, tu było zabawnym nieporozumieniem, które zamieniłem w wyzwanie „czy dam radę tyle zeżreć zanim pęknę” i kosztowało tyle, co jeden kebab na Kanarach.

+8 kwadratów okupionych cierpieniami 😄

A z Kanarami też wróciły wspomnienia, bo i tu musiałem wzywać fachowców – coś się zrypało z wodą – namawiać ich do przyjścia trzeba było prawie tydzień, po czym gostek wlazł mi do studni, wyciągnął z niej kilkanaście wiader wody o kolorze gliny, potem wspiął się na bosaka (w studni był w klapkach, wszedł do niej po drabinie, którą przywiózł oczywiście motorem) na słup ze zbiornikiem wody. Wymienił filtry, poradził poczekać z użyciem pompy do przypływu (nie miałem pojęcia, że mam w studni wodę morską, huh) i na drugi dzień, gdy to faktycznie zadziałało, zainkasował 70 zł. Znaczy jego szef, bo on pewnie dostanie z tego jakąś dychę – i tak w porównaniu z Kanarami cena kosmicznie różna (tylko problemy z zamówieniem do pracy speców te same 😄).

Subskrybuj
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Magda

Uratowałeś Stefana ze zlewu?

JRK

Tak, smakował jak kurczak

GodOfWar

Czy uczysz Stefany polskiego?

Gagarin

Albo gry w JRP-gi :p

sirPaul

cytat ze „Zmienników” powinien być w cudzysłowie!