Pożegnanie z Bantayan

Ostatni tydzień na Bantayan spędziłem jak uczciwy turysta. Nie plącząc się po lokalnych bezdrożach, tylko pływając w morzu. Przez ten tydzień spędziłem w wodzie więcej czasu niż przez ostatnie 15 lat w sumie. Woda jest tu po prostu genialna. Plaża też. I trafiłem chyba na ostatni moment, gdy ta wyspa jest jeszcze nieodkryta – na mojej plaży rozpoczęła się budowa – najwyraźniej budują hotel Hilton. Za kilka lat, jak go skończą, będą tu tabuny turystów, nie będę mógł jak teraz mieć tylko dla siebie kilkuset metrów linii brzegowej. Pewnie skoczą ceny i zaroi się od typowych turystycznych atrakcji. Szkoda. Ale i tak przykro jest mi opuszczać to miejsce, te pięć tygodni tu było naprawdę genialnych, mógłbym tak mieszkać już na zawsze. Oczywiście, zaznałem tu najlepszego okresu w roku, od grudnia do lutego jest tu pora „chłodna i sucha”, gdzie chłodna oznacza, że temperatury tylko delikatnie przekraczają 30 stopni. Marzec – maj to okres „gorący i suchy”, kiedy słońce podobno usiłuje zamordować każdego, kto mu wpadnie w pole widzenia, a potem przychodzi pół roku pory deszczowej, gdy leje przez calutki czas. Ale jak to będzie tu wyglądało to już się (raczej) nie dowiem.

Poza pływaniem walczyłem też z rasizmem. I wygrałem. Komary, które początkowo gardziły krwią białego człowieka, przełamały swoje rasistowskie uprzedzenia i zaczęły mnie kąsać na potęgę. I nie tylko one, bo pogryzienia na mnie pojawiały się o różnym natężeniu swędzenia, kolorze i wielkości bąbli. Tego mi w sumie nie będzie żal. Upodobały sobie zwłaszcza moje stopy, choć ostatnio odkryłem, że to jednak chyba tam mnie żarły mrówki. Na podłodze leżało truchło ubitego komara i kątem oka zauważyłem przy nim ruch – ale dopiero niemal po wsadzeniu w niego nosa zauważyłem, że jest zjadane przez mikroskopijne mróweczki – nie ma szans ich wypatrzeć na ciemnej powierzchni, tak są malutkie. Od tej pory każdy ruch włosków na moich ramionach interpretuję jako inwazję tych maluchów, choć jeszcze ich na tym nie przyłapałem – cwany sposób na nabawienie się paranoi 😄.

Jutro w każdym razie wsiadam na prom, płynę z powrotem na Cebu, tam nocuję, a pojutrze czekają mnie dwa loty (jeden trochę na styk, bo mam 2,5 godziny w Manili, a tam był ten myk z odległymi terminalami, pewnie wezmę taxi). Nie będę was tym razem trzymał w niepewności – kolejny kraj, który odwiedzę (po raz pierwszy w życiu) to… Tajlandia. Jeśli wszystko pójdzie według planu, będę tam we wtorek późnym wieczorem albo w środę tuż po północy. Planu na pobyt tam jeszcze w zasadzie nie mam, wszystko będzie się tworzyło na bieżąco. Koniec z wygodnym życiem turysty, czas wrócić do włóczęgi i niepewności jutra. Wpisy powinny więc pojawiać się znów codziennie, może kogoś to ucieszy 😝.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
GodOfWar

Uraaa!!! No to jadziem do Tajlandii 🙂