Wcale nie takie phi te Phi Phi Islands

Dzień pełen emocji, jeden z najlepszych w całej tej dwuletniej podróży. Wczoraj zamówiłem na dziś coś, co podczas tych dwóch lat jeszcze się nie wydarzyło – płatną, fakultatywną wycieczkę z hotelu. Ale nie było wyjścia – była to jedyna metoda, by dotrzeć do kolejnego odkrycia z UWO. Do końca nie wiedziałem co w zasadzie kupuję, bo dziewczyna z recepcji hotelu w zasadzie po angielsku nie mówiła, ale gdy pokazywałem jej na obrazkach dokąd chce dotrzeć, kiwała potakująco głową.

Odkrycie #230

Budzik zadzwonił po 7 rano i po porannej toalecie zszedłem do recepcji. Przed hotelem czekał już kierowca – byłem jedynym pasażerem, pojechaliśmy pół godziny do… Ao Nang, czyli miejsca, gdzie byłem wczoraj. Coś mam szczęście do bycia tam wożonym 😝. Kierowca ustawił mnie w kolejkę, gdzie zostałem zaobrączkowany (opaska na rękę jak w hotelach w Egipcie) i wyuczony, by reagować na hasło „yellow 99”. Była to nasza grupa i łódź na cały dzień. Ekipa trafiła mi się całkiem sympatyczna, obsługa łodzi też, mimo że cały czas jarali jointy. Speed boat, czyli taka większa motorówka z zadaszeniem zwykle zabierała 40 pasażerów, dziś płynęło nas tylko 20, a i tak było z lekka ciasnawo. Przy pełnym obłożeniu ludziska pewnie są upchnięci jak sardynki. Łódź płynęła naprawdę szybko, momentami mocno rzucało, odblokował mi się nowy lęk, o którym nie miałem wcześniej pojęcia – przed pływaniem motorówkami, coś jak w samolocie podczas turbulencji 😝. Przez kolejne kilka godzin jednak przyzwyczaiłem się do tego typu transportu, z każdym wypalonym skrętem sternik radził sobie coraz lepiej i lęk się jednak nie zdążył zagnieździć, opiekun grupy żartował, że te wyboje (czuło się jakbyśmy podskakiwali na falach albo wpadali na przeszkody i szurali po nich podwoziem) to darmowy masaż.

Jak się okazało, program wycieczki mieliśmy bardzo rozbudowany. W cenie dostaliśmy wodę, świeże krojone ananasy, była też cola (i to z lodu z przenośnej lodówki), postoje na kilku wyspach z archipelagu Phi Phi. Zajrzeliśmy też bonusowo na dwie piękne plaże zebrać kolejnych wycieczkowiczów. Moim głównym celem była Maya Bay, czyli rajska plaża z filmu z Leonardo DiCaprio. Turyści po premierze filmu zadeptali rafę koralową na wyspie, dodatkowo najbardziej szkodzi koralowcom nie tylko dotykanie, ale masowe ilości olejków do opalania, kilka lat temu rząd Tajlandii wprowadził tu zakaz kąpieli. Lockdown covidowy okazał się zbawieniem, dwa lata bez ludzi pomogły i rafa powoli odbudowuje się. A ludzi tu przypływają dzikie tabuny – ale nie dziwię się, bo miejsce jest zjawiskowe. Z daleka wyspa wygląda na niedostępną – wysokie, zarośnięte dżunglą klify, poszarpana linia brzegowa – jak wyspa King Konga. Ale jednak są zatoczki i laguny, z niewielkimi wejściami, gdzie można do lądu przybić. Biały piasek, zielona woda, wysokie skały dookoła, brak fal, coś genialnego.

Po zrobieniu serii zdjęć wskoczyliśmy na łódź i popłynęliśmy do innej laguny – tu zejścia na ląd nie było, wszędzie wysokie skały, ale też była tak zbudowana, że nawet w czasie sztormów woda była tu spokojna. Mogliśmy tu zeskoczyć z łodzi do fantastycznej wody i trochę się ochłodzić. Głębokość 12 metrów, więc kapitan pozwolił skakać z burty – wykonałem dwa takie skoki, frajdę miałem z tego niesamowitą. Popływałem tam prawie pół godziny, woda mocno wypierała, więc nawet bez możliwości wyjścia na ląd ani dotknięcia dna nie miałem problemu z utrzymaniem się na powierzchni przez tyle czasu.

Kolejny punkt wycieczki to jaskinia z krabami i malowidłami prehistorycznymi, ale obecnie nie można już do niej wpływać, tylko zajrzeć z zewnątrz. Tuż obok zatoczka, gdzie też tylko podpływa się do skał, a na nich mieszkają małpy. I one problemu z pionowymi skałami nie mają – ganiały po tych pnączach jak szalone. I znów nowe miejsce – tym razem na otwartym morzu, z dużymi falami. Dostaliśmy maski i rurki i mogliśmy znów skoczyć do wody na snurkowanie. A pod wodą – rafa i tysiące kolorowych rybek. Większość znałem już z Egiptu, ale część była dla mnie nowa. Świat podwodny jest dla mnie fascynujący, pływałem, nurkowałem, podziwiałem, o tam barrakuda przemyka się między skałami łypiąc na mnie paskudną paszczą, tu wpłynąłem w ławicę rybek w paski, które nic sobie z mojej obecności nie robiły, ale dotknąć się nie pozwalały, zwinnie odsuwając się ten centymetr dalej niż sięgały moje palce. Z wody wyszedłem jako ostatni i niechętnie, na nawoływania z łodzi, że już czas minął.

Następna wyspa – kolejna niespodzianka – ta była zamieszkała i nawet spożywczak, szkołę, szpital i policję mieli (a wielkość wyspy to jakiś kilometr na kilometr). I jeszcze większa niespodzianka – czekał na nas obiad – w formie stołu szwedzkiego, można było jeść i pić do oporu – w cenie wycieczki. A to jeszcze nie był koniec, bo była jeszcze jedna wysepka, gdzie było 1.5 godziny czasu wolnego – i do wyboru picie piwa w cieniu dżungli, kąpiel w morzu (dla tych, których głębia przeraża i poprzednie dwie kąpiele były nie do zaakceptowania – tu była plaża z delikatnym zejściem do wody i możliwością taplania się w wodzie po pas), snurkowanie na rafie albo opalanie się. Wybrałem wariant „próba obejścia wyspy dookoła” 😃. Ale do wody też ciągnęło – a to kraby w muszelkach maszerowały brzegiem, a to kolorowe rybki podpływały prawie na piasek. W którymś momencie zauważyłem czarną plamę przy brzegu, zaintrygowała mnie, bo wszystko inne było tu rajskie – piasek o kolorze i sypkości mąki, woda o różnych barwach błękitu i zieleni, a na dodatek niemal przezroczysta. A tu jakiś brud pływa? Brud okazał się ławicą małych ciemnych rybek, które trzymały się niemal przy samej płyciźnie. Wkroczyłem między nie, musiały uciekać głębiej i w tym momencie dowiedziałem się, czemu tu się tak czaiły, gdyż od razu zaatakował je… rekin. Dlatego się chowały w miejscu, gdzie dla niego było za płytko – a ja niechcący pomogłem mu w polowaniu. Mam nadzieję, że da o tym znać reszcie swojej rodziny i przy następnym spotkaniu w wodzie z rekinami, będą mnie traktować jak sojusznika, a nie obiad. To spotkanie zresztą niechcący udało mi się nagrać na filmie telefonem i pokazałem je już chyba połowie mieszkańców hotelu, tak jestem tym podekscytowany 😃. Tak jak mówiłem – dzień pełen wrażeń. Aha, cena wycieczki to jakieś 140 zł, więc jak na mój budżet sporo, jak na to co oferuje – widoki, atrakcje, przygody – powinna kosztować 1400 zł i nadal by było warto. Jutro płynę na kolejne wyspy z inną ekipą – i mam nadzieję, że i tym razem wylosuje mi się coś epickiego!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirPaul

nie mylić z „Fredzia Phi Phi” 🙂