Śpiąc na kurhanach wikingów

Polarsteps się zbuntowało i działa tylko na telefonie, więc obrazek nie tak wyraźny jak z kompa 😭

I jeszcze jeden obrazek, miałem te mini-podsumowania dawać co 25 dni, ale się ciut zaniedbałem.

Stan wędrówek podczas wyprawy na dzień 125 – czerwone pola to tam, gdzie łaziłem tydzień i jeździłem rowerem.

Plan pospania w pociągu totalnie nie wypalił – było za głośno, za tłoczno, za jasno, za niewygodnie, najpierw za gorąco, gdy odpalili grzejniki, a potem za zimno, gdy w nocy zgasły. Podczas tych 9 godzin jazdy uzbierałem w sumie z kilkunastu niespokojnych drzemek może godzinę snu. Kiedy więc o 4:40 zostałem wystawiony z pociągu na peron Uppsali, byłem tylko troszeczkę przytomny.

Całe miasto było moje – jestem już za daleko na południu, by odpalały się tu białe noce, ale i tak jest środek lata, więc słońce wstaje dość wcześnie. Rano tu co prawda kilka razy popadało, ale niegroźnie i krótko, potem przez większość dnia pięknie świeciło słońce i mogłem po tygodniu zmienić buty na sandały. Zacząłem od zwiedzania centrum – Uppsala to bardzo ładne miasto, z super zrobionymi ścieżkami rowerowymi, które są absolutnie wszędzie i to poza ulicami, dużą ilością zieleni, ładnymi zabudowaniami i mnóstwem historii – co kilka kroków znajdowałem tabliczkę informującą o kolejnych ciekawostkach – i każdą uczciwie przeczytałem. Głównie dlatego, że czasu miałem aż za dużo. Wstępny plan zakładał zwiedzenie miasta i ewakuację do nieodległego Sztokholmu, ale nie doliczyłem, że to weekend, a w te dni hostele są zazwyczaj trzykrotnie droższe – czysta pościel i prysznic odsuwają się więc w czasie o jeszcze jeden dzień i dziś nocuję w Uppsala – czyli zaczynając zwiedzanie przed 5 rano, mam czas aż do wieczora – stąd czytanie tabliczek 😜.

Połaziłem po miejskim parku, nad kanałem, poszedłem na wzgórze z zamkiem, do ogrodów botanicznych (wszystko było co dziwne otwarte, mimo że tabliczki głosiły, że jakieś tam godziny otwarcia są i to późniejsze, huh), w końcu pod największą i najwyższą katedrę w całej Skandynawii. Uppsala była siedzibą królów Szwecji – tu zwykle byli oni koronowani i tu odbywały się inauguracyjne imprezy. Tu też zapadła decyzja o porzuceniu katolicyzmu, po czym nowy protestancki król, aby biskup nie miał z tej okazji głupich pomysłów, zainstalował na zamku punkt z działami wymierzonymi w katedrę. Podziałało, biskup nie miał pomysłów, ale na wszelki wypadek działa stoją tam do dziś 😜.

Pod katedrą znalazłem też początek kilku szlaków pielgrzymich, zaznaczonych bardzo po caminowemu, czyli znaczek i strzałka. Serce nie pozwoliło mi tego zignorować i ruszyłem jednym z nich, który szczęśliwie miał tylko 6 km i prowadził na dodatek w kierunku, w którym i tak się wybierałem. Jeden ze szwedzkich królów, Eryk, został ścięty przez Duńczyków, gdy wychodził z mszy, jego odrąbana głowa potoczyła się w miejsce, w którym momentalnie wybiło źródło, a ślepa kobieta, która głowę podniosła, od razu odzyskała wzrok. Sytuacja dla Szwedów była jasna – oczywisty przypadek świętego. Król został kanonizowany, do jego relikwii chodziły pielgrzymki, a raz do roku relikwie owe były przenoszone do pobliskiej katedry w Gamla Uppsala. I szlakiem tych relikwii prowadzi właśnie szlak. Drugi leci kilkaset kilometrów aż do fiordów Norwegii, ale to może innym razem 😜. Aha, gdy Szwecja przeszła na protestantyzm, kult świętych został zakazany i w sumie nawet nie wiem gdzie dziś są relikwie.

Odkrycie #95

Gamla Uppsala, czyli dawna Uppsala, to główny cel mojej wizyty tu. To najbardziej historyczne miejsce w całej Skandynawii – od 1700 lat temu, to tu było centrum półwyspu – tu mieszkali i rządzili królowie i to jeszcze zanim wikingowie pojawili się na kartach historii. W sagach (czyli ustnych przekazach z czasów wikingów) nazwa ta pada mnóstwo razy, tu też był spory ośrodek kultu Odyna, Thora i Frei. Dziś niewiele już po tym zostało – głównie kurhany pogrzebowe królów i mnóstwo wykopanych drobiazgów w pobliskim muzeum – drewno jako budulec raczej tych 1500 lat nigdy nie przetrwa. Chrześcijanie, swoim sposobem, na miejscu pogańskiego kultu postawili swoją katedrę – i to już 800 lat temu, ale do dziś też się nie zachowała, poza małą, ale super wyglądającą drewnianą wieżyczką. Odwiedziłem też skansen (darmowy!) z domami sprzed 200-300 lat – można było nawet wchodzić do wnętrz i podziwiać wyposażenie albo próbować przejść się na szczudłach z tamtej epoki (próbowałem, niewykonalne).

Tu dorwało już mnie totalne zmęczenie, więc w lesie tuż obok kurhanów rozbiłem namiot i próbowałem usnąć. Ale coś mi się to nadal nie udawało – namiot stał krzywo i się zsuwałem, na dodatek słońce zaczynało ostro atakować – dospałem ledwie kolejną godzinę, spakowałem namiot i znów ruszyłem na spacer. Wróciłem do miasta, by coś zjeść – a skoro Szwecja, to wypadało zjeść coś tubylczego – a nic bardziej szwedzkiego niż pulpeciki z Ikea nie przyszło mi do głowy. I te darmowe dolewki coli za 5 zł, po okresie 20 zł fińskiej coli też mnie kusiło 😜. Z końcem dnia znów mam za sobą ponad 30 km w nogach z plecakiem i jestem z powrotem na kurhanach. Dobre pół godziny szukałem płaskiego miejsca pod namiot i nie jestem pewien, czy mi się to udało. Liczę jednak na to, że przy takim wyczerpaniu i tak usnę i nawet duchy wikingów mi nie będą przeszkadzały. Musiałem zresztą wykopać jeden większy kamień z miejsca pod spanie i modliłem się, żeby to jakaś czacha albo inne odkrycie archeologiczne się nie okazało 😜. W nocy dziś znów zapowiadają tylko +11 stopni i to już jest skandal – specjalnie odjechałem te 1000 km od koła podbiegunowego, by nie marznąć i to wciąż za mało?!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments