Brema, trójstyk, Camino i szczyty górskie

I taki nocleg pod namiotem to ja rozumiem. I nie chodzi o to, że byłem pod daszkiem i deszcz mi nie przeszkadzał, ani o to, że Louis podciągnął pod mój namiot przedłużacz do ładowania telefonów. Ani nawet nie o to, że zostawił otwarte drzwi, żeby można było korzystać z kibelka (nawet jak rano poszedł do pracy, prosił tylko, by przed wyjazdem zatrzasnąć je). Chodzi głównie o to, że w końcu znów w namiocie nie marzłem! Pół nocy przespałem bez koszulki, śpiwór służył tylko jako nakrycie na stopy. I to jest to! Nie przeszkadzało mi nawet to, że kotka Louisa, która też nocowała na zewnątrz, koniecznie chciała dostać się do namiotu, ani to, że w nocy organizowała zacięte walki na śmierć i życie z innymi kotami (rano była nawet nie draśnięta, więc zgaduję, że jest lokalną mistrzynią), spało się doskonale.

Rano wskoczyłem w kolejny pociąg i ruszyłem w kierunku jeszcze jednego miasta Hanzy – Bremy. Byłem tu już podczas tej wyprawy dwa razy (przesiadki), ale tym razem postanowiłem dać jej dwie godzinki na pobieżne zwiedzanie. I oczywiście było warto – po raz kolejny mogłem napawać się bogactwem północnych Niemiec – standardowo kościoły, ratusz, stare miasto biedniejszych mieszczan – Schnoor, z wąskimi uliczkami i pięknymi domami (biedniejsi nie znaczy biedota, po prostu nie było ich stać na pałace, ale i tak żyli lepiej niż 90% ludzi z tych samych czasów). Symbolem Bremy są też Muzykanci – zwierzęta ze słynnej w Niemczech bajki – kto pamięta gdzie widziałem ich zmutowany pomnik wcześniej na trasie (ten właściwy jest gdzieś na zdjęciu poniżej w galerii).

Dziś załatwiłem sobie nocleg w kolejnym ogrodzie już z samego rana – w nadgranicznym mieście Aachen, w Polsce znanym jako Akwizgran (zdaje się, zostaliśmy przy rzymskiej nazwie). Oznaczało to kolejne trzy pociągi z Bremy na zachód – i możliwość kolejnych wtop ze strony Deutsche Bahn. Ale poszło zaskakująco sprawnie. Do czasu. Przedostatni pociąg w którymś momencie stanął, konduktor przez głośniki kazał wyłazić i coś przez pół godziny reperowali. Co oczywiście znaczyło, że na następny pociąg już miałem nie zdążyć. Ale na szczęście (?) i ten się zepsuł i też go reperowali i nie tylko zdążyłem, ale jeszcze się w nim naczekałem aż ruszy. Niemieckie koleje oficjalnie spadają na ostatnie miejsce w moim prywatnym rankingu na podstawie doświadczenia – tylu awarii, spóźnień i odwołań dawno już nie widziałem, a ja tu przecież raptem drugi dzień jeżdżę. Zaczynam podejrzewać, że bilet za 9 euro nie zachęci Niemców do zrezygnowania z aut na rzecz kolei… A druga teoria spiskowa jest taka, że jakby nie on, to nikt by się na te pociągi nawet nie decydował, gdybym miał za takie atrakcje wydać kilkadziesiąt euro i się denerwować, to nie byłbym najszczęśliwszy. Aha, ostatni pociąg też się ostatecznie rozkraczył i nie dojechał do stacji docelowej, ale padł akurat na tej, na której i tak miałem wysiadać.

Dotarłem do Aachen około 17 i poczłapałem do mojego gospodarza – jeszcze nie wrócił z pracy, schowałem więc plecak pod stołem w altance w jego ogródku i ruszyłem na spacer. Już kilkanaście metrów od noclegu przeżyłem miłą niespodziankę, bo nadziałem się na starego znajomego – oznaczoną muszelkami trasę Camino! I na kilka kilometrów mnie porwała. Kierowałem się na zachód, przez przepiękne osiedla na obrzeżach miasta – mógłbym tu mieszkać, mnóstwo zieleni, deptaków, placów zabaw, kwiatów, domki bez ogrodzeń, ogródki przechodziły płynnie między sąsiadami w jeden wielki ogród. I nagle za ostatnim domem, miasto się skończyło i pokazał się widok na góry, łąki, lasy i pasące się krowy. Szedłem dalej, kierując się ku pobliskiej granicy. A w zasadzie granicom, bo mój niecny plan zakładał odwiedziny na trójstyku granic – Niemcy, Holandia i Belgia – tak jest, dotarłem do 21. państwa na trasie, nawet jeśli tylko na chwilkę 😜. Droga prowadziła na skróty przez las, w którym trzeba się było wspinać i trochę żałowałem, że jestem w sandałkach. Na szczycie połaziłem sobie w kółko słupka granicznego, zmieniając państwa kilkanaście razy i mając z tego kupę radości 🤣. Potem odbiłem kawałek do Holandii i zdobyłem jej najwyższą górę, zaczynając tym samym zdobywanie korony Europy, a kiedyś i świata (tak naprawdę szanse, że to zrobię są takie same jak te, że wyląduję któregoś dnia na Marsie 😜).

Z granicy wróciłem przez stare miasto Akwizgranu, oglądając niestety już tylko z zewnątrz, bo byłem za późno, katedrę z 800 roku i młodszy ratusz. Akwizgran był stolicą Karola Wielkiego, który 1200 lat temu zjednoczył tereny Francji, Niemiec i Włoch i stąd przez 50 lat trząsł całą Europą. W katedrze mają do dziś ciekawe relikwie – pieluchę Jezusa, sukienkę Matki Boskiej i chustę Jana Chrzciciela. A także kość z ręki Karola Wielkiego. Do ogrodu dotarłem około 20 i mój gospodarz już był – dostałem dostęp do letniej altanki z własnym kibelkiem, barkiem i kontaktami do ładowania telefonu, w ogródku są też jabłonki i trzy kurczaki i jest lepiej niż na niejednym campingu, a nocuję tu za „dziękuję”, więc jest po prostu super.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Magda

Ciekawa jestem, czy można się podłączyć do tej niemieckiej stronki, gdzie można użyczyć ogród w Polsce? Jestem chętna udostępnić swój ogródek turystom z Polski i nie tylko z Polski.

Magda

Pomnik muzykantów z baśni braci Grimm jest również w Rydze.