Po 40 km zrobionych wczoraj w zasadzie zasnąłbym nawet na kamieniu, ale fakt że byłem wykąpany, w czystej pościeli, sam w zamkniętym pokoju, i tak dodawał +100 do komfortu snu 😜. Aż żal było rano wyruszać w dalszą drogę. A droga ta prowadziła dalej na południe. Pierwszy jej odcinek postanowiłem pokonać autobusem. Zgrzyt pojawił się na dworcu, bo obsługa kas mówiła tylko po węgiersku. Za pomocą gestykulacji, telefonu i dużej ilości cierpliwości okazało się jednakże, że kasy są tylko dla konkretnych (dalekobieżnych?) linii. Ta, którą chciałem jechać, była lokalna i bilety kupowało się tylko u kierowcy. W autobusie pojawił się kolejny problem – kartą płacić się nie da, euraków też nie chcieli – poznałem przynajmniej wymaganą cenę. Przy okazji – zagadany po angielsku kierowca też spanikował i zapytał, czy mówię po Deutsch. Przeszedłem na niemiecki, na co on, że w sumie po niemiecku to on też nie mówi 😜.

Kolejny autobus był za godzinę, miałem więc czas znaleźć bankomat i spróbować po raz pierwszy dokonać wypłaty za pomocą Revoluta w lokalnej walucie. Poszło sprawnie – wyciągnąłem 3000 forintów (potrzebowałem 2830), z karty zeszło jakieś 35 zł – wszystko się zgadzało. Następny autobus nie miał już wyjścia i wymówek i musiał mnie zabrać. Jechałem cztery godziny – głównie przez wioski i wioseczki, zgarniając młodzież szkolną wracającą do domów – i niektórym nie zazdroszczę odległości, jaką muszą dzień w dzień pokonywać w dwie strony 😱. Węgry też trochę się tu zmieniły – zaczęły pojawiać się lasy, pagórki, a na horyzoncie zamajaczyły nawet konkretne górki. Poboczne szosy były strasznie wąskie, ale kierowcom to nie przeszkadzało – pruli okrutnie i cały czas miałem wrażenie, że autobus ociera się o jadących z naprzeciwka. Było też tyle zakrętów i telepania, że prawie dostałem choroby morskiej.

Fakt, że w końcu dotarłem na miejsce, przyjąłem więc z ulgą. A miejscem tym było wybrzeże Balatonu – największego jeziora Węgier i całej tej części Europy – linia brzegowa to prawie 200 km, więc obejść dookoła w dzień by się nie dało. Ale i tak próbowałem! Ale srogo się rozczarowałem – wylądowałem na zachodnim wybrzeżu i calutkie było zagospodarowane – teren nad wodą wszędzie prywatny, ogrodzony, otoczony drutem kolczastym albo wysokimi płotami budujących się kolejnych resortów. Słyszałem, że północ jest już cała zabetonowana i miałem nadzieję, że choć tu zostało jeszcze trochę natury – ale jak widać błędnie. Znalazłem jedno jedyne miejsce z dostępem do wody – a szedłem kilkanaście kilometrów – i nawet tam było błotniście i szuwarowo. Na dodatek, wszędzie dookoła roztaczały się bagna – wyglądające bardzo zacnie, jak morza wysokich traw na podmokłych terenach, ale całkowicie przekreślając moje szanse na nocleg w namiocie.

Kraj nr 25 – Chorwacja

Natchnęło mnie to do szalonego czynu na następnej napotkanej stacji kolejowej – próbowałem kupić kolejny bilet – pani jednakże (troszeczkę mówiąca po angielsku) też odmówiła współpracy, bo takich jak ja chciałem nie sprzedawała. Już się miałem zniechęcić, bo pociąg miał być za 20 minut, ale okazało się, że jednak dołożyli mu 15 minut spóźnienia i miałem jednak czas na próbę zakupu przez internet. I czasu tego ledwo wystarczyło – zaczynając od tego, że nie wiedziałem na której ze stron mam ten bilet zakupić, bo wypełnianie formularza osobowego po węgiersku – wspomagając się google translatorem przy tak trudnych pytaniach jak „narodowość”. I to serio serio, bo kto by zgadł, że Polacy to po ichniemu Lengyelország?! W każdym razie – udało się, a ja dopiero wsiadając do pociągu uzmysłowiłem sobie, że to przecież weekend i ceny noclegów będą miały trzykrotną przebitkę… Aha – pociąg jechał do Zagrzebia, stolicy Chorwacji, czyli dwudziestej stolicy dwudziestego piątego kraju na trasie. Jednak to, co straciłem na tym pomyśle finansowo (bo skusiłem się na drogi hostel, jako że noc ciemna, zimna, a Zagrzeb rozległy i szukanie po pobliskich górkach miejsca pod namiot mogłoby potrwać do rana), odbiłem sobie towarzysko. W pociąg bowiem dosiadłem się do bardzo sympatycznej pary – jak się okazało nowożeńców w podróży poślubnej – Pierre z Francji i Agnieszka z Polski (pozdrawiam, bo obiecali na bloga zaglądać!). Przegadaliśmy cztery godziny podróży (a do przejechania było może tylko z 200 km, więc się wlekliśmy) i nie wiedzieć kiedy podróż zleciała. Jak widać, czasem nawet złe decyzje mogą się okazać korzystnymi.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirPaul

w sumie mogłes go jeszcze spytac czy nie mówi też po francusku,hiszpańsku, włosku, japońsku, chińsku, mandaryńsku oraz w innych językach 😀 ps no dzisiaj kilka fajnych zdjęć na tapety !!!

Magda

 Balaton, to inaczej Jezioro Błotne, a po niemiecku Plattensee, czyli Jezioro Płytkie (i wszystko w opisie Jacka się zgadza). Porównanie Balatonu z naszym ulubionym Jeziorem Białym na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim może tylko rozśmieszyć. Długość linii brzegowej Balatonu – 230 km, Jeziora Białego – 4km 26m, powierzchnia: 592km² i 1,06 km². Ale gdy porównamy głębokość obu akwenów, w cuglach wygrywa Białe: max głębokość 33,6m, podczas gdy Balaton – 12,2m maksymalnie.