Przyszła pora pożegnać się z moimi gospodarzami z Couchsurfingu i ruszyć w dalszą drogę. A ta prowadziła wgłąb Turcji, w rejony, o których mam jedyne mgliste pojęcie. Obrałem sobie mniej więcej wymagany kierunek do następnego odkrycia z UWO i wyszukałem miasto, do którego dojazd jest w miarę łatwy i tani. Padło na Erzincan, oddalony o 4 godziny jazdy. I tak, też wcześniej o nim nie słyszałem, ot gdzieś tam mi się rzuciło w oczy przy okazji moich gier strategicznych od Paradoxu – ale w EU4 akurat w tym regionie świata grywam niezbyt często. Była więc to dla mnie wyprawa w nieznane.

O poranku zrobiłem sobie ostatni spacer po Trabzonie – próbowałem zdobyć po drodze ostatnią górkę, ale w połowie wymiękłem – robiło się bardzo ciepło, zero chmur, pełne słońce, a ja w pełnym rynsztunku i z obciążeniem. Mój autobus okazał się nowoczesnym pojazdem, z ekranikiem wbudowanym w siedzenie, na którym grałem przez całą trasę w Angry Birds. No prawie, bo w połowie był postój, kierowca zgasił silnik, ekran zgasł, a po powrocie sejwy nie były zapisane i się obraziłem.

Za oknem też było co podziwiać, bo przez cztery godziny jechaliśmy przez góry. Początkowo zielone, potem coraz bardziej gołe i pustynne. Droga była nowa, bardzo dobra i bezpieczna, ale miała milion zakrętów i tym razem mocno mi się żołądek buntował. Kiedy w końcu wyjechaliśmy na płaskowyż z Erzincanem, przyjąłem to z ulgą. To, co mnie zaskoczyło, to fakt, że wszędzie wokół miasta rozciągały się szczyty – i wiele z nich pokrytych śniegiem. Google rozwiązało tę zagadkę, informując, że miasto jest położone dość wysoko – na 1200 m n.p.m. Drugie zaskoczenie, to fakt, że miasto jest nowoczesne, schludne, zadbane i dopieszczone. Szerokie chodniki, przystrzyżone trawniki, kwietniki, wielopasmowa ulica, światła, których kierowcy przestrzegają. Ładne osiedla wśród zieleni, dużo pomników, skwerów, supermarketów i ogólnie pełna kulturka – bardziej to wyglądało na Francję, czy Niemcy niż na azjatyckie bezludzie. Tu też Google znał przyczynę – miasto zostało zniszczone wielokrotnie podczas silnych trzęsień ziemi, ostatni raz w 1992 roku i odbudowane praktycznie od zera. To tłumaczy też dlaczego wygląda jak z Sim City – wszystkie uliczki pod kątem prostym, równe dzielnice, nazwy ulic w postaci numerów (poza głównymi oddzielającymi dzielnice – te mają nazwy). Ktoś siadł i zaprojektował miasto od podstaw i moim zdaniem całkiem się to udało. Może to jest odpowiedź na wszystkie problemy – trzeba wyburzyć do niczego, uprzątnąć gruzy i budować na nowo. Do przemyślenia 😜.

Drugim powodem, dla którego tu zawitałem, poza łatwym dojazdem, był fakt, że na Airbnb znalazłem podejrzanie atrakcyjną promocję na nocleg w tutejszym hotelu. Za 9 euro miałem dostać 3-osobowy pokój tylko dla siebie – czyli gdybym podróżował w grupie, miałbym spanie za 3 euraki. Problem polegał na tym, że użytkownik, który to wrzucił, był nowy w aplikacji i nikt u niego jeszcze nie gościł. Mógł to być scam, żart albo jakaś kombinacja. Ryzykowałem. Aha – na street view miejsce nie istniało 😜. Pod wskazanym adresem nic nie znalazłem, ale tuż obok było kilka hoteli i pensjonatów. W pierwszym nic nie wiedzieli, w drugim rozpoznałem logo ze zdjęcia – to było to miejsce! Dwóch typów w recepcji spanikowało, gdy odezwałem się do nich po angielsku – miasto, a więc i hotel zdecydowanie nie są turystyczne, więc się im w sumie nie dziwię. Za pomocą translatora próbowałem wyjaśnić im co, gdzie jak i dlaczego. Chłopaki otrząsnęli się i też z translatorem usiłowali mi sprzedać nocleg. Moje tłumaczenie, że już zapłaciłem przez aplikację wcale do nich nie docierało. Byli mocno zdziwieni, że są w internecie 😜. W końcu, po kilku telefonach dorwali chyba jakiegoś ogarniętego typa, który promocję w sieć faktycznie wrzucił – jak się okazało, wisiała od sierpnia i byłem pierwszą osobą, która się na nią skusiła 🤪. Dostałem swój pokój i okazał się całkiem spoko – w moim prywatnym kibelku stał nawet tron, a nie dziura w ziemi.

Krótkie obejście miasteczka po zakwaterowaniu potwierdziło, że zwiedzać tu nie ma totalnie niczego, najstarsze budynki mają 30 lat. Google opowiada, że mieszka tu bardzo dużo Kurdów, ale poza wozem policyjnym całą dobę stojącym na głównym skrzyżowaniu, nie widziałem nic co by choć trochę sugerowało jakieś problemy. Po zmroku na ulicach pojawiło się mnóstwo młodzieży, a temperatura spadła do zera, w końcu to góry. Ludzie poubierani w zimowe futra (w dzień jeszcze kilka osób jak ja biegało w krótkich spodenkach), słupy, chodniki i ulice oświetlone mnóstwem lampek i neonów – zdaje się, że jest to całkiem przyjemne miejsce do życia. Z ciekawostek – Google twierdzi, że podczas I Wojny Światowej dotarła tu ofensywa Rosjan i miasto po dwóch dniach Turkom odebrali. A rzeka, która tu płynie, to największy dopływ Eufratu. Tygrys też zresztą całkiem niedaleko stąd ma swoje źródła. Czyli jestem na północnych rubieżach starożytnej Mezopotamii 😱.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments