8 miesięcy w podróży

W poprzednim odcinku rozstaliśmy się, gdy dotarłem na tureckie lotnisko i przestawiłem się w tryb oczekiwania na odlot. Jakieś 3 godziny przed lotem ruszyłem się w stronę bramek odprawy – i to była dobra decyzja, bo kolejka do odprawy paszportowej była okrutna – stałem w niej prawie 2 godziny, szła w ślimaczym tempie i co chwilę ktoś we łzach błagał o przepuszczenie, bo jego lot startował za 15 minut. Turcy bardzo poważnie podchodzą do kwestii granicznych – paszporty były badane pod światło, dyskutowane z innymi celnikami, pasażerowie oglądani z każdej strony i musieli się tłumaczyć ze zmiany koloru włosów i takich tam. Kilka osób zostało też cofniętych, trwało to od 5-10 minut na osobę. Kiedy przyszła moja kolej – przygotowałem się psychicznie na maglowanie – a tu po 10 sekundach było po wszystkim. Jednak ten unijny paszport to dobra rzecz. Bagaż też przeszedł bezboleśnie i niemal natychmiast rozpoczęło się pakowanie do samolotu, więc te trzy godziny przed czasem były bardzo wskazane.

W samolocie miałem spędzić trzy godziny – tym razem nie trafiły mi się płaczące dzieci, ale dwóch monstrualnie grubych Egipcjan – ten koło mnie rozlał się i na połowę mojego fotela i nic z tym nie mogłem zrobić. Cierpiałem z godnością w milczeniu. Samolotem trochę telepało, trochę śmierdziało spalenizną i nie wszystkie miejsca miały pasy – pierwszy raz leciałem linią Pegasus i było to interesujące przeżycie. Połowa pasażerów to muzułmanie, druga to Rosjanie, więc skład też ciekawy. W końcu doleciałem. I już chyba wypada zdradzić dokąd – Hurghada nad Morzem Czerwonym w Egipcie! Tak jest, równo 8 miesięcy od rozpoczęcia podróży melduję się na moim trzecim kontynencie. I tej doby w ciągu trzynastu godzin zaliczyłem wizytę na tych trzech, zaczynają od Europy, popłynąłem do Azji i poleciałem do Afryki. Miła świadomość 😀. Egipt był od lat jednym z ulubionych kierunków wakacyjnych Europejczyków, ale w 2011 przeszedł rewolucję, a potem następną w 2013 i momentalnie stracił niemal cały sektor turystyczny. Obecnie powoli odbudowuje swoją pozycję, reklamując się jako bezpieczne i przyjazne państwo. Zobaczę i dam wam znać 😅.

Póki co pierwsze wrażenia mieszane. Egipt od zawsze miał łatkę kraju złodziei, naciągaczy i oszustów, którzy tylko czekają jak złupić białego człowieka. Tuż po wylądowaniu w korytarzu z samolotu, co krok wisiały tablice informacyjne „uwaga, wiza kosztuje tylko 25 dolarów”. Parę metrów dalej wychodzących przechwycił pan w uniformie i pełnym autorytetu głosu zaczął kierować do okienek urzędniczych. W okienku pan po tradycyjnej wymianie powitań (każdy zaczyna od pytania skąd jestem, po czym rzuca jakieś durnoty po polsku typu „dobra dobra zupa z bobra” albo zwyczajniej „jak się masz”😉 zażyczył sobie 30 dolarów. Na co mówię, że ma być 25. A on, że za 25 trzeba stać w kolejce, a u niego od ręki. Podziękowałem i mówię, że wolę kolejkę. Obraził się. Kolejka zresztą była aż na 2 osoby, bo oficjalne okienka (które tamten gość w uniformie specjalnie zasłaniał) były liczne, a obsługa szła sprawnie. Czyli pierwsze próby oszukiwania już na dzień dobry – Egipt jak widać bardzo się stara, by nie stracić swej złodziejskiej renomy. Kilka osób się złapało na wizę po 30 i potem próbowało odzyskać kasę, ale było już oczywiście za późno. Mnie też kiedyś w końcu złapią i w którymś momencie okantują, ale jeszcze nie dziś!

Odprawa paszportowa tu też była długa, mój paszport wywołał grymas na twarzy celnika – jak się okazało, muszą je skanować, a polskie mają jakieś holograficzne zdjęcia, które faktycznie wychodzą na skanie fatalnie – próbował kilka razy, aż w końcu wybrał wersję, na której mój nos wygląda na trzy razy większy, ale za to połowa twarzy nie jest czarna – dostałem pieczęć na wizę i mogę tu zostać na 30 dni. Jeeej.

Kraj nr 32 Egipt

Była trzecia w nocy, różnica do Polski skurczyła się z 2 do 1 godziny, temperatura +17 stopni. Hala przylotów była mała i przez wizę i paszport nie mogłem jednak zostać i spać na terminalu, wyszedłem więc na zewnątrz i znalazłem ławeczkę. Siadłem tam sobie z książką na Kindle’u i przygotowałem się na kilka kolejnych godzin. Po jakimś czasie zmorzył mnie sen, ale zaczęło się też robić chłodno – wyciągnąłem śpiwór, rozłożyłem się na ławce i 28 listopada zasnąłem pod gołym niebem bez namiotu 😍. W Europie pewnie bym już dawno po czymś takim zamarzł, tutaj zostałem tylko pogryziony przez komary. Pospałem tak z godzinkę – dwie, aż zaczęło się robić jasno. Doczytałem książkę do końca i gdy słońce grzało już porządnie (temperatura tu dziś to +28 stopni, ale czasem nadciągały chmury i zasłaniały słońce) ruszyłem w miasto. Nocleg miałem od godz. 14, ale chciałem najpierw podejść nad Morze Czerwone.

Nie okazało się to takie proste. Hurghada to stare miasto, rafa koralowa została tu już dawno zadeptana przez przemysł rybacki, hotele budują się głównie kilometry za miastem w każdą stronę. W mieście nie ma prawie wcale dostępu do brzegu, każdy kawałek jest ogrodzony i pilnowany, a wejście płatne. Niewielkie kawałki dzikiego i publicznego dostępu to śmietniska pełne syfu, ale co zadziwiające woda nadal jest czysta – przezroczysta i w różnych odcieniach błękitu. Na kąpieli i tak mi nie zależy, okulistka mi zresztą jej zabroniła, strasząc bakteryjnym zakażeniem leczonych oczu, wizyta w Egipcie skupi się nie na plażach, ale bardziej na zabytkach i współczesnym dniu powszechnym Egipcjan, ale skoro już tu jestem, to wypadałoby choć zamoczyć nogi w kolejnym morzu. Może jutro.

Odkrycie #152

To, co najbardziej mnie tu wkurza, to ciągłe zaczepki – głównie taksówkarzy, którzy z powodu bardzo taniego paliwa nie stoją grzecznie na postojach, tylko jeżdżą i szukają klientów. I są ich setki. I każdy, gdy cię mija, trąbi na ciebie, a gdy niechcący nawiążesz kontakt wzrokowy, również krzyczy i zachęca. Kilka pierwszych razy wdawałem się jeszcze w rozmowy, potem już ignorowałem. Tak samo zaczepiają sprzedawcy, naganiacze do wycieczek, knajp i innych atrakcji. Sporo z nich zagaduje po rosyjsku, czasem niemiecku, rzadziej byłem zaczepiany po angielsku. Raz tylko ktoś zgadł po gębie, żem z Polski. Staram się uśmiechem odmawiać i nie wdawać się w rozmowy, ale zobaczymy na ile wystarczy mi cierpliwości. Aha – i jeszcze nie lubię targowania się – a tu prawie nigdzie nie ma cen na produktach, nawet w spożywczakach – znalazłem tylko jeden z cenami, podobno jest droższy, ale jeśli dzięki temu mogę kupić Pepsi bez wykłócania się, wysłuchiwania o biednych dzieciach sprzedawcy, które pozbawiam obiadu swoją pazernością i zbijania ceny dziesięć razy, to jest to tego warte. Zwłaszcza że ta droższa cena to niecałe 3 zł za 2 litry, więc i tak najtańsza jak dotąd widziałem, tańsza nawet niż w Turcji! No dobra, nie 2 litry, a 1,97 litra (nie mam pojęcia czemu), ale to na jedno wychodzi.

Do mojego noclegu dotarłem około 11, czyli 3 godziny przed zakwaterowaniem. Miejsce okazało się blokiem bez żadnych tabliczek, co gorsza wszystko tu w robaczkach arabskich, nawet liczby piszą po swojemu i numery domów też nie do rozczytania. Ale po 15 minutach siedzenia na klatce, zeszła do mnie babinka, której widocznie ktoś z sąsiadów o mnie doniósł. Wpuściła mnie do mojego pokoju, a w zasadzie mieszkania – mam 2 pokoje z kuchnią i łazienką z europejskim tronem i prysznicem. 4 łóżka, 2 tarasy, cena za noc 11 euro. Czyli taniej niż pokoik z charczącymi gruźlikami w Stambule. Gdybym miał 4-osobową ekipę, to każdy miałby swoje legowisko i płacił 10 zł za noc. Egipt jest podobno 7 najtańszym państwem do życia na świecie – i chyba to nie jest przesada. Babinka nie miała tylko kodu do wifi, ale powiedziała, że jak jej wnuk wróci, to mi poda. Luzik i tak potrzebowałem odespać – mimo że za ścianą ktoś coś wiercił, padłem momentalnie i obudził mnie dopiero budzik trzy godziny później. Raz jeszcze wyskoczyłem na miasto zrobić kolejną rundkę – w sumie wyszło mi już tu dziś ponad 20 km chodzenia. Zachód słońca mnie zaskoczył – no, ale zgadza się, miała być godzina różnicy do Turcji. Przejście przez ulicę tutaj to wyzwanie – nie da rady spacerkiem, trzeba przebiegać. Dużo też brudu, syfu, śmieci, gruzów, wszystko wygląda jakby właśnie trwał remont wszystkiego. Dobrze, że mam za sobą kilka miesięcy przyzwyczajania się do czegoś takiego, bo gdybym został tu rzucony na starcie, to byłoby trudno się odnaleźć, taka różnica kulturowa. Jutro jeszcze jeden dzień aklimatyzacji i wgryzam się w Egipt na poważnie! Aha – wnuk okazał się 12-latkiem, a hasło do netu jego imieniem i datą urodzin. Ale – jak widać – działa!

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Marek

Hejka. Uprzejma prośba o nagrywanie filmów i wrzucanie na yt. Z góry dzięki.