Przez Saharę i Nil

Jak już zapewne doczytaliście z wczorajszego biletu (no chyba, że z jakiegoś dziwnego powodu nie znacie arabskiego alfabetu), dziś porzuciłem Morze Czerwone i tłukłem się autobusem przez ponad 5 godzin, by przejechać 300 km na południowy zachód – do Luksoru. Pierwsze 3 godziny trasa prowadziła przez Saharę – przejechaliśmy przez góry, które mnie wczoraj wzywały i z bliska stwierdziłem, że wcale a wcale nie chcę mieć z nimi bliższego kontaktu 😅 nagie, postrzępione, nieprzystępne i zabójcze. A pustynia też wcale nie była taka jak na obrazkach – z pięknym złocistym piaskiem i wydmami. Ta tutaj była pełna kamieni, żwiru, jakby gliny i brudu. Dobrze chociaż, że śmietnik się skończył, no, bo komu by się chciało wywozić paskudztwa 100 km od miasta, skoro można je wyrzucać 5 km od niego. Tereny nie były jednak całkiem nieskalane ludzką ręką – gdzieś tam były ślady quadów, linie elektryczne, zdaje się, że widziałem też budowę linii kolejowej nad Morze Czerwone, co kilkanaście kilometrów były też wieże nadajników z małymi budkami przy nich – dla strażników zapewne przekichana robota. Było też sporo punktów kontroli policyjnej, tak jakby dało się tę pustynię jakoś objechać i dotrzeć tam inną drogą niż tą jedną oficjalną asfaltówką, którą ja jechałem. Kierowca był jednak z wszystkimi zakumplowany i na punktach takich tylko wymieniał przez okno radosne okrzyki powitania z żołnierzami, poza jednym, gdzie wysiadł napić się z nimi herbatki. Autobus nie był tak dobry jak w Turcji, mniej miejsca na nogi, ale tragedii też nie było. Widziałem też małą trąbę piaskową i zmumifikowane przez słońce zwłoki psa – widać nie żyje tu nic, co mogłoby go sobie zeżreć.

Odkrycia #153 – #154

W końcu jednak dojechaliśmy w pobliże Nilu. I widoki nagle czarodziejsko zmieniły się. Zamiast burych, zgniłych i piaskowych nagle dostałem po oczy taką piękną, intensywną i żywą zielenią. Jakieś 2 km od Nilu ciągnie się kanał, ludzie mieszkają nad jego brzegiem, a reszta to pola uprawne. I faktycznie, bez Nilu nie byłoby Egiptu – ta przemiana z pustyni w bujne uprawy była nieziemska. Przez całą nadrzeczną trasę nie mogłem się oderwać od okna, tylko chłonąłem widoki. A potem, już podczas spaceru na miejscu, przez kolejnych kilkanaście kilometrów oglądałem je jeszcze raz, tylko z bliska. I mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, pełna fascynacja, moja potrzeba egzotyki zostaję tu w pełni zaspokojona – egipskie ptaki – herony brodzące w zalanych polach uprawnych, między bosymi rolnikami w strojach, które nosili ich przodkowie te 2 tysiące lat temu, nagle przed nosem przelatuje mi jakiś nieznany bardzo niebieski ptak, którego potem na googlu identyfikuję jako zimorodka, bawoły rzeczne, liczne osiołki, koniki i wielbłądy pasące się zaraz obok wściekle zielonych pól z czymś, co wygląda jak wyższa ode mnie gęsta trawa. Obok plantacja bananowców, koło której przemykają koty z dziwnie długimi uszami. Banan nie znika mi z twarzy ani na moment, chłonę każdy szczegół otoczenia.

Ale niestety, z drugiej strony tu też jest brud, syf, bieda i śmieci. W kanałach i Nilu oprócz wędkarzy zarzucających sieci z małych łódek płyną butelki, opony, worki i wszelaki nietonący śmieć. Na brzegach widać którędy śmieci są zrzucane, bo całe skarpy to osuwiska paskudztw, momentami nie można oddychać, bo ktoś akurat podpalił kawałek wysypiska i coś koszmarnie się dymi i dusi, szczury uciekają spod nóg. No i poziom nachalności jest tu szalony. Zaczepiany byłem na każdym kroku – o taxi, o przejażdżkę na wielbłądzie, wycieczkę do ruin, spływ Nilem, zajrzenie do sklepu. I tu nie odpuszczają – na grzeczne „nie” jest tylko bardziej agresywne nagabywanie. I jeszcze żebrzące dzieci – maluchy, które znają tylko dwa zwroty po angielsku – „giw many”, łapią cię za nogi, ciągną za kieszenie, a kiedy nie reagujesz częstują drugą znaną sobie frazą „fakju”. Milutko. Jest to mocno uprzykrzające spacerowanie, cały czas trzeba się odganiać i tłumaczyć z niechęci do oferowanej usługi/towaru.

W Luksorze nie ma mostu na Nilu, mój camping był akurat po tej drugiej, musiałem się więc przeprawić promem. Prom dla turystów kosztuje 100 funtów, dla tubylców 5. I z jakiegoś powodu byłem jedynym turystą, który wybrał wariant tańszy 😅. Dla przypomnienia – 1 zł to 5 funtów z groszami, więc przeprawa kosztowała mnie niecałą złotówkę. Prom tubylców nie jest reklamowany, naganiacze kierują do droższego. Zostaję tu na 3 noclegi, bo w okolicy jest mnóstwo do zwiedzania, a nie chcę ganiać z językiem na brodzie, tylko na spokojnie. I tak nie wytrzymałem i już dziś poszedłem zobaczyć pierwsze coś – ogromne posągi z prawdziwymi egipskimi hieroglifami na nich. A tuż za nimi góry, w których ukryta jest Dolina Królów i Dolina Królowych – takie tam, gdzie te wszystkie skarby Tutanchamona znaleziono 🤪. Tak, jaram się mocno tą wizytą w Luksorze.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments