Ćwierć tysiąca dni w drodze

Dzień 250 tej szalonej wyprawy. Ja wiem, że ja od początku buńczucznie twierdziłem, że potrwa to rok, ale sam w to wtedy nie wierzyłem, głównie z powodów finansowych – a tu proszę bardzo, kręcę się już po świecie tak długo! No a skoro taka okrągła liczba, to czas na kilka grafik podsumowań.

I skoro to mamy za sobą, gładko przechodzę do raportowania dzisiejszego dzionka. Egipt słynie między innymi z czegoś, co zwie się potocznie klątwą faraona, a w rzeczywistości jest zatruciem pokarmowym z okazji innej flory bakteryjnej, objawiającym się ostrą biegunką. I łapie niemal każdego podróżnika z bardziej cywilizowanych regionów świata. Woda z kranu niemal gwarantuje złapanie tego, tak samo jak soki, warzywa i owoce. Póki co jakimś cudem udaje mi się uniknąć, mimo że żrę codziennie lokalne żarcie, często nawet nie wiedząc co jem – mój gospodarz przyrządza mi śniadania i obiadokolacje. Mój sprytny plan był taki, żeby specjalnie to złapać, póki zostaję w jednym miejscu z własnym prywatnym kibelkiem na trzy noclegi, ale nie udało się. Jak znam życie, dorwie mnie w podróży albo w innym najgorszym momencie 🤪.

Odkrycie #159

Tymczasem dziś ruszyłem po kolejne odkrycie. Tym razem musiałem odbić od kanałów i zielonych pól uprawnych i ruszyć w kierunku pustyni. I faktycznie, moment w którym uprawy się kończą widać gołym okiem – z jednej strony ulicy bujna roślinność, z drugiej suchy piach i pustka. Wygląda to naprawdę niesamowicie. Moim dzisiejszym celem była inna bardzo znana egipska budowla – Świątynia Hatszepsut sprzed 3500 lat. Częściowo wykuta w skale, a częściowo o nią oparta, z dużą ilością kolumn i wnęk, doskonale widoczna już z daleka dzięki swojej wyjątkowości. Hatszepsut była kobietą – faraonem i jej następca nie mógł tego faktu przeboleć – starał się wymazać fakt jej istnienia z kart historii – jej podobizny i posągi zostały potrzaskane, hieroglify z imieniem skute. I porzucone w piaski pustyni. Ale wścibscy archeologowie je w końcu odkopali, poskładali do kupy, a potem udało się też znaleźć tajną komnatę grobową architekta świątyni, który przemycił w projekcie swoją własną przepustkę do nieśmiertelności. A przy okazji pomógł samej Hatszepsut. Świątynia stała się niestety miejscem krwawego ataku terrorystycznego prawie równo 25 lat temu (rocznica była 2 tygodnie temu), gdy miejsce zostało zaatakowane przez islamskich fanatyków, którzy bronią maszynową i maczetami zabili ponad 60 osób. Podczas zwiedzania cały czas miałem to gdzieś w tyle głowy i obserwowałem pod kątem taktycznym – i faktycznie nie za bardzo jest tam gdzie uciekać i gdzie się ukryć – a atak trwał prawie godzinę.

Z ciekawostek – świątynia opiera się o wysoką na 200-300 metrów skałę, za którą znajduje się inna znana lokacja – Dolina Królów z grobowcami faraonów, w tym Tutanchamona (czyli mało ważnego w historii, ale giga ważnego w archeologii, bo jego grób nie został nigdy zrabowany i znaleziono w nim morze skarbów) – ale przejścia nie ma, trzeba robić rundkę dookoła przez zbyt dużo kilometrów, bym to w jeden dzień pieszo obrócił. Zwłaszcza że dziś było jeszcze bardziej gorąco niż wczoraj, a na pustyni to się odczuwa jeszcze mocniej. Wróciłem więc do miasta, trochę sobie przez te piaski drogę skracając i dzięki temu znalazłem całą masę ciekawych miejsc. W piaskach między Luksorem a Doliną Królów znajdują się bowiem liczne mniej znane świątynie, ogromne posągi, ruiny osad budowniczych i mniejsze grobowce. Jest tu tego tyle, że części nawet nie odkopano ani nie ogrodzono. Chodziłem sobie po piachu, podchodząc do jakiejś wydmy, spod której wystawały kawałki glinianych cegieł sprzed jakichś trzech tysięcy lat, trochę tego piachu odgarnąłem i odkopałem rękoma, ciesząc się jak głupi, że oto zostałem wielkim odkrywcą (brudu zza paznokci po tym już chyba nigdy nie doczyszczę!). Musiałem jednak moją karierę egiptologa porzucić, bo raz, że słońce dawało już za mocno, a dwa czekała mnie ponowna wizyta na drugim brzegu Nilu. Z powrotem w cywilizacji wypiłem za jednym posiedzeniem 1,5 litra zimnego Sprite’a i przeprawiłem się przez Nil.

Wczoraj usiłowałem kupić bilet na pociąg, ale nie udało się – padł im na dworcu system, stąd dziś musiałem zasuwać tam ponownie. Nie udało mi się wczoraj opędzić od gościa, który uparł się pomóc mi te bilety kupić, więc poniekąd się nawet ucieszyłem, że ten system nie działał. Dziś ku mojej zgrozie ten sam gość wyczaił mnie w zupełnie innym regionie miasta i znów zaczął mnie prowadzić na dworzec. Nachalność i napastliwość Egipcjan to jest naprawdę inny poziom wkurzania mnie. Z tego miejsca przepraszam wszystkich, których atakowałem moimi regułkami sprzedażowymi w Lotto – ale przynajmniej nie ganiałem za wami po ulicach, namawiając do zakupów mimo waszych odmów! Dobra, gościa tym razem udało się spławić i mogłem wejść na stację bez obstawy. Jutro wybieram się jeszcze bardziej na południe, wzdłuż Nilu – do Asuanu. Podróż pociągiem potrwa jakieś 3 godziny – i jest kilka pociągów o różnej jakości. Wybrałem oczywiście najtańszy, aczkolwiek szarpnąłem się na 1 klasę. 2 klasa kosztowałaby 10 zł, ale w moim szaleństwie wydałem na 1-ą aż 12 zł. Lepszy pociąg kosztowałby 30 zł, więc tu już różnica konkretna. Typ z okienka jednak usiłował mi wmówić, że nie ma pociągu, którym chciałem jechać, i wpychał mi na siłę ten droższy. Dopiero, jak się uparłem i powiedziałem, że mam screeny w telefonie z ich strony internetowej „przypomniał” sobie, że faktycznie mam rację i taki pociąg istnieje. Nie wiem czemu urzędnik kolei czuł potrzebę oszukania mnie – ma prowizję, czy tak mu geny nakazywały dla sportu? Zadanie zostało w każdym razie wykonane, a ja kończę dzień z bilansem 30 km w pełnym słońcu.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments