Pociągiem przez Egipt

Mój pociąg do Aswanu odjeżdżał o 8:50, miałem do stacji jakieś 3 km w linii prostej, ale przez Nil i przez ogrodzony teren świątyń, więc zapobiegawczo wstałem już o 6, zjadłem ostatnie śniadanko i wyruszyłem. Przeprawa przez Nil poszła sprawnie, aczkolwiek z jakiegoś powodu na środku rzeki przesiadaliśmy się z jednego stateczku na drugi – był dreszczyk emocji, czy noga mi się podwinie i wpadnę do rzeki, bo statki stanęły do siebie burtami i przełaziło się włażąc na barierkę i stawiając nogę na sąsiednią – mój pierwszy w życiu abordaż miał więc miejsce na Nilu 😝. Rano temperatura była w okolicach 20 stopni, więc większość Egipcjan wyciągnęła już zimowe czapki z pomponami i puchowe kurtki – i ja nie żartuję, oni naprawdę już tu w futrach latają – zwłaszcza dzieci wybierające się do szkoły. Na drugim statki miałem też możliwość zaobserwować miłość Egipcjan do handlu. Był tam już gostek z kilkoma workami i od razu zaczął krzyczeć co ma, wyciągając i demonstrując. A miał jakieś skarpetki, szale, portfele, taką duperelową drobnicę. A cały prom rzucił się na to jak oszalały. Ludzie grzebali mu w tych workach, brali te portfele pod światło, dzwonili po znajomych i dopytywali się czy ktoś nie chce skarpetek, bo tu taka okazja 😝. No szaleństwo. A przy schodzeniu z promu albo oddawali mu przedmioty albo kasę – muszą mieć jednak do siebie zaufanie, bo nie do upilnowania co która z setki osób wzięła do oglądania.

Na dworzec trafiłem godzinę przed odjazdem, ale równie dobrze mógłbym się dopiero budzić – mój pociąg był mocno spóźniony. Oczywiście zero informacji o rozkładzie, peronach, nawet na pociągach nie było nic. A durnota ich systemu polega na tym, że w przeciągu godziny przyjechały cztery pociągi jadące do Aswanu, a potem miała być 8 godzinna przerwa i znów trzy różne. Wsiadłem do każdego z tych czterech próbując znaleźć kogoś ogarniętego – aż w końcu zacząłem ludziom sprawdzać bilety i porównywać z moimi. I tak, dopiero czwarty pociąg był tym właściwym. Nadal lepiej niż w Deutsche Bahn! Pierwsza klasa okazała się bardzo wygodna, fotele ogromne, miękkie, z dużą ilością miejsca na nogi. Tyle, że nikt w środku nigdy nie sprząta – a pasażerowie lubią jeść słonecznik i pluć na podłogę – można się było na tych śmieciach potknąć. Podróż miała trwać 3 godziny, trwała 5, z czego godzinę staliśmy kilometr od docelowego dworca, czekając aż nam się peron zwolni. W pociągu była ostra klima, wiało wręcz mrozem, ubrałem więc wszystko, co miałem – teraz te zimowe czapki i futra Egipcjan już tak głupio nie wyglądały – może w szkołach też mają klimę 😝.

Aswan miał być tylko przystankiem na dalszej drodze na południe, nie zależało mi więc na wykwintnym noclegu – znalazłem dorm za 3 euraki – czteroosobowy pokój, ale było tych dwóch innych współlokatorów. I całkiem spoko miejsce, tyle że net ledwo dyszy, a wysyłka plików niemal niemożliwa – stąd zdjęcia dodam dopiero jak znajdę lepszy. Mój cel – Abu Simbel na granicy z Sudanem leży kilkaset kilometrów na południe, za pustynią, której przejazd zajmuje zwykle około 4 godzin. Próbowałem zapisać się na wycieczkę zorganizowaną (wyjazd o 4 w nocy), ale wszystkie miejsca były już zajęte. Dogadałem się z gostkiem z Hong Kongu, że następnego dnia spróbujemy tam dotrzeć jakimś lokalnym transportem i położyłem się spać…

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments