Rekord południa

O 5:30 opuściliśmy schronisko. Plan zakładał złapanie minibusika na dworzec autobusowy. Minibusiki jeżdżą tu co pół minuty i przejazd niezależnie skąd dokąd (jeżdżą jedną trasą wzdłuż Nilu, całe miasto jest tak zorientowane, jak większość nad tą rzeką) kosztuje 2 funty (45 groszy). Ale okazało się, że jeżdżą dopiero od wschodu słońca, trzeba więc było łapać tuk-tuka, czyli taki trójkołowy motorek z daszkiem. Gość oczywiście próbował nas oszukać, ugadaliśmy się na 20 funtów od osoby, ale zawiózł nas tylko połowę drogi. I twierdził, że tu chcieliśmy. A jak chcemy dalej, to cena rośnie do 30. Ale źle trafił, bo u mnie akurat przebrała się czara goryczy i grzecznie i spokojnie (taka😝) powiedziałem mu co myślę o egipskich oszustach i że albo wiezie nas do końca za 20 albo wysiadamy tu i dostaje zero. Obraził się, ale zawiózł na miejsce. Tam jeszcze raz podjął próbę oszukania przy wydawaniu reszty, ale znów natrafił na mój protest i oddał co trzeba. I to był ostatni raz dziś, jak komuś nie udało się mnie oszukać 😭.

Na dworcu chcieliśmy być o 6 rano, bo Google twierdził, że wtedy rusza lokalny minibusik do Abu Simbel. I faktycznie taki znaleźliśmy. Kierowca zażyczył sobie stówkę od osoby, ale kiedy zaczęły się standardowe targi, zaczął coś ostro kręcić. Przypałętał się też dobrze gadający po angielsku Egipcjanin i został naszym tłumaczem, aczkolwiek ewidentnie też robił nas w balona. Kiedy nie chcieliśmy zejść z ceny, stwierdził, że tak w zasadzie on nas wcale nie może zabrać, bo obcokrajowcy na przejazd pustyni potrzebują policyjnego pozwolenia. Ale jak coś, to na powrót już go nie trzeba, więc może nas zabrać z powrotem. Znaleźliśmy więc okienko sprzedające bardziej oficjalne bilety, choć nadal lokalnym autobusem – tu już pytań o pozwolenia nie było, a bilet kosztował 90 funtów. Tyle, że odjazd o 8, więc mieliśmy trochę czekania i całe ranne wstawanie i łapanie tuk-tuka było na darmo. Nic to.

Podróż przez pustynię była ciekawa. W Aswanie znajduje się ogromna tama na Nilu, która stworzyła jezioro długie na 500 km o linii brzegowej prawie 8000 km długości. Poza jeziorem obszar między Aswanem a Abu Simbel to totalna pustynia. A przynajmniej tak było do niedawna, obecnie ma tu miejsce najambitniejszy egipski projekt ostatnich 50 lat – próba zamiany pustyni w tereny nadające się do zamieszkania. Od jeziora puszczone są kanały, docelowo mają mieć kilkaset kilometrów długości, między nimi operują setki zraszaczy, które jeżdżą po okręgach jak wskazówki zegara. I to działa! Żółta pustynia, czysty piach, a na niej zielone okręgi, ale aż takiej szczypiącej w oczy zieleni. I są ich setki i ciągną się przez kilkadziesiąt kilometrów. Nie mam pojęcia jak to działa, czy piach jest tak dobry, że potrzebuje tylko wody, czy czymś to nawożą dodatkowo, ale efekt jest niesamowity. Obok tego wyrastają osiedla ogrodników – nowoczesne, spod igiełki i taśmowej produkcji budynki z całą infrastrukturą. Podobno głównym sponsorem projektu jest Arabia Saudyjska. Nadal trzeba jakieś trzy godziny jechać przez piachy, ale ostatnia godzina to już ciekawsze widoki dzięki temu.

Autobus dojechał z godzinnym opóźnieniem i problem polegał na tym, że po pół godzinie wracał. Zdecydowanie za mało czasu na zwiedzanie. Autobusem poza nami przyjechała jeszcze jedna grupka turystów – Niemka, Włoszka i 2 Argentyńczyków. Od razu się skumaliśmy i uderzyliśmy do minibusików organizować powrót. Wstępnie ugadaliśmy się na 100 funtów i na konkretną godzinę, mogliśmy iść zwiedzać bez stresu. A raczej podjechać, bo ekipa była leniwa i nie chciała iść tych 2 km. I zapakowaliśmy się do taksówki, która za 10 funtów podrzuciła nas kilometr pod bramę muzeum, gdzie i tak trzeba było iść dalej 😜. W Abu Simbel znajduje się kolejna świątynia egipska z czasów panowania Ramzesa II – jej genialność polega na tym, że nie została zbudowana, tylko wykuta w skale. I to tak sprytnie, że promienie słoneczne oświetlają główny ołtarz tylko 2 dni w roku – chyba urodziny króla i coś tam. Jest też ogromna, z wielgachnymi posągami na zewnątrz i wewnątrz i bogato zdobiona w przepięknie zachowane malowidła. Świątynia była zakopana w piachu przez tysiąclecia, dlatego się tak zachowała. Kiedyś stała na brzegu Nilu i witała napływające z Sudanu/Nubii statki, świadcząc o potędze Egiptu. 50 lat temu miała zostać zalana przez fale jeziora przez powstanie tamy, ale została uratowana przez polskich archeologów, którzy przeprowadzili i nadzorowali proces przeniesienia jej w inne miejsce. Plan szalony i gigantyczny, ale powiódł się. Co trochę śmieszy – pomylili się nieco w obliczeniach i postawili pod złym kątem i teraz promień słoneczny wpada dzień po urodzinach faraona, ale to detale detale 😜. Starożytni Egipcjanie byli lepsi w matematykę i astronomię niż współcześni naukowcy 😜.

Odkrycia #160 – #162

Miejsce robi niesamowite wrażenie – dzień był gorący, a innych zwiedzających niemal nie było – tafla jeziora odbijała słońce, krokodyle (które tu są, bo w Nilu już nie ma, nie przechodzą przez tamę) akurat nie wyszły na brzeg, ale i tak było zawaliście. 20 km dalej zaczyna się Sudan i jest to najbardziej na południe wysunięty kawałek świata, w jakim kiedykolwiek byłem. To już trzeci rekord podczas tej wyprawy (czwarty, jeśli liczyć wysokość), został mi tylko zachód do pobicia! W dobrych humorach wróciliśmy na przystanek busów i tu zaczęły się schody. Kierowca nie chciał nas zabrać, znów zasłaniając się przepisami. Mimo iż wcześniej wszystko było już obgadane. Jak się okazało – zrobił to, żeby oficjalny autobus odjechał i żebyśmy nie mieli wyboru. I faktycznie – nic więcej przez pustynię tego dnia nie wracało, noclegi były tam koszmarnie drogie (od 100 euro w górę) i typ miał nas w garści. Znów przypałętał się znajomek z rana i znów zaoferował chęć pomocy. Gość dał się w końcu namówić do zaryzykowania łamania prawa i wynajęcie dla nas prywatnego busa – podobno turyści nie mogą jeździć z tubylcami, co jest oczywistym bullshitem. Targi były ostre, ale gość wiedział też, że nie mamy wyboru – chciał 200 funtów od osoby. I jeszcze straszył, że mamy tylko kilka chwil na podjęcie decyzji, bo po zmroku on nie jedzie, bo tego już w ogóle nie wolno. Po ostrych negocjacjach inni zapłacili 190, ja jeden 180 funtów, zabrał się z nami też na krzywy ryj ten nasz „tłumacz pomocnik”, którego obecność mimo że był Egipcjaninem już jednak jakoś nikomu jako tubylca nie przeszkadzała. Humory mieliśmy mocno skwaszone tym całym ewidentnym wałkiem, ale tak po prawdzie i tak wyszło mi to dużo taniej niż oficjalna wycieczka z hostelu. Tu zapłaciłem z taxi, tuk-tukiem i dwoma przejazdami przez pustynię 65 zł, podczas gdy oficjalna była za ponad 200 zł. I tak szczerze, miejsce było tak super, że i 200 byłoby warto zapłacić. Powrót przez pustynię przeszedł w miarę sprawnie, dwa razy zatrzymywała nas faktycznie policja i spisywała (podobno, żeby nas kierowca nie porwał), drugi raz nie chcieli nas przepuścić, bo było już po zmroku i kierowca musiał część zdartej z nas kasy oddać na łapówkę (i nawet się z tym nie krył, widać korupcja ma się tu dobrze), co też nieco złagodziło nasze żale – widać nie w każdym słowie, które do nas mówił, czaiło się kłamstwo. Potem tylko trzeba go było pilnować, bo przysypiał za kierownicą, a inni kierowcy nie palili świateł i włączali je dopiero w ostatnim momencie, więc było troszkę hardkorowo.

W Aswanie wybraliśmy się jeszcze na obiad – Niemka mówiła ciut po arabsku, a w knajpach są zwykle dwa menu – i to arabskie ma dużo niższe ceny. Wykorzystaliśmy ten fakt, żeby za kilkanaście złotych obeżreć się do nieprzyzwoitości – na zdjęciu, które wrzucę jak będzie lepszy net, będziecie to mogli zobaczyć. Dzień był długi, ekscytujący, ale ostatecznie bardzo bardzo udany.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments