Kraj nr 34 – Japonia

Tak jest, tytuł mówi prawdę – jestem w Japonii! Jak do tego doszło? Cofnijmy się na moment do połowy grudnia, gdy wylądowałem u kumpla w UK. W przerwach od obijania się troszkę kombinowałem, jak spędzić pozostałe mi trzy miesiące podróży. W grę wchodziły Portugalia, Azory, Madera, Maroko, Malta, Baleary. Kierunki spoko, ale bez szału. Rok 2022 był pod względem podróżniczym fantastyczny i myślałem, że już go niczym nie przebiję w 2023. I wtedy wpadł mi do głowy szalony pomysł – zakończyć podróż z przytupem, pobić wszelkie rekordy odległości od domu i spełnić jedno z największych marzeń podróżniczych. Zagadałem do Eriki, Japonki którą poznałem w Czarnogórze, i chwilę z nią popodrożowałem – nie miała nic przeciw zaproszeniu mnie nawet na dłuższy czas. A skoro kwestia noclegów była poniekąd załatwiona, zostawał mi tylko transport. W najbliższym okresie najtańsze loty do Japonii oferował rodzimy LOT. Ale był haczyk. Lot Warszawa-Tokio na stronie przewoźnika kosztował 3000 zł, ale lot Ryga-Warszawa-Tokio już tylko 1400 zł. I nie można było kombinować i wsiąść dopiero w Warszawie, trzeba było naprawdę wsiąść do samolotu w Rydze. I tak oto wyjaśniła się moja dziwna podróż. Flixbus kosztował stówkę, więc przemęczenie się jedną noc w autobusie oszczędziło mi połowę ceny biletu – 1500 zł. Chyba warto 🤪.

Nie kupowałem miejscówki, ale wylosowało mi się super miejsce – drugi rząd za business class, przy oknie. Leciałem DreamLinerem – po raz pierwszy. Ogromny samolot, z trzema rzędami foteli po trzy. Mój fuks zadziałał i nikt koło mnie nie siedział – a samolot był prawie pełen. Mieliśmy opóźnienie, bo kilka osób nie zostało wpuszczonych na pokład przez brak szczepień albo świeżych testów i wyciągali ich bagaże – być może były to osoby, które miały siedzieć koło mnie. Za mną siedziały cztery polskie zakonnice, ale poza głośnym i nerwowym pacierzem, które wyrecytowały przy starcie nie robiły problemów 🤪. Dwa razy byłem karmiony, kilka razy pojony – trochę na stresie, bo nie wiedziałem czy to jest w cenie biletu (za dużo latania Ryanerem!), ale jednak było.

Japonia ma 8 godzin różnicy między Polską. Startowałem o 23 czasu polskiego, wylądowałem w południe czasu polskiego, w Japonii była już godz. 20. Doba mi się przez to skróciła do 16 godzin, dziwne uczucie. Plan zakładał nie spać po drodze i dzięki temu paść spać po przylocie i płynnie przestawić się na nowe godziny dnia i nocy. Z moich obliczeń wynikało, że gdzieś w połowie drogi dogonimy dzień – ale się srogo przeliczyłem i cała trasa była po ciemku. Przez lot nad Polską, Słowacją, Rumunią, Morzem Czarnym, Turcją, Gruzją i Azerbejdżanem dzielnie ze snem walczyłem, ale lotu nad Morzem Kaspijskim, Kazachstanem, Mongolią, Chinami i Koreą Południową nie pamiętam, przespałem. Pomógł rozdawany kocyk i mała, ale cwana poduszeczka – usnąłem w 2 sekundy po oparciu głowy o okno.

W końcu – wylądowałem. Niesamowite uczucie, gdy kraj który dotąd był nieosiągalnym marzeniem, obiektem westchnień i smutnych rozważań nad niesprawiedliwością świata, znalazł się nagle pod moimi nogami. I było to banalnie proste – trzeba się było tylko odważyć i zgodzić na ryzyko związane z ewentualnymi przypałami w wyjątkowo obcej kulturze. Pierwsze wrażenie – Japończycy bardzo lubią biurokrację – musiałem przejść trzy odprawy, z wypełnianiem kolejnych druczków i form – tyle, że w przeciwieństwie do Egiptu, tu obsługa była bardzo pomocna – odprawę covidową obsługiwała chyba setka osób – prowadząc korytarzami, trzy razy sprawdzając temperaturę, gostek wypełnił za mnie japoński formularz na stronie www – więc tu zastrzeżeń brak. Typ na odprawie celnej miał wątpliwości, jakim cudem mam taki malutki plecak, a deklarowałem miesiąc pobytu, ale na zdziwieniu się skończyło, przepuścił mnie.

Pierwszy nocleg zarezerwowałem w mieście przy lotnisku – Japonię zaatakowała zima, odwołali ponad 200 lotów, w sześć godzin napadało od pół do metra – nawet w Tokio. Do końca nie byłem nawet pewien, czy mój lot się odbędzie. Pociągi też odwołane – stąd stwierdziłem, że lepiej nie ryzykować i jedną noc przekimać w pobliżu. Miasteczko miało być oddalone o 5 km, wyszło mi 12 spaceru po nocy. A na miejscu czekała mnie przykra niespodzianka – babka w recepcji nie miała mojej rezerwacji, mieli komplet, a najtańszy hotel w okolicy kosztował 100 euro. Dogłębna analiza mojej rezerwacji wykazała, że jestem gapa (a nie, miałem zwalać na rozmazane i bolące oczy!) i nocleg mam 25, ale lutego, a nie stycznia. Stanęło przede mną widmo zamarznięcia na śmierć już pierwszej nocy w Japonii…

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments