Pożegnanie lata

Najpierw trochę narzekania na pracę, a potem już mięsko podróżnicze. Jak zapewne pamiętacie, zostałem zatrudniony w Lotto do obsługi nowego punktu. Mamy tych punktów w mojej mieścince cztery i w tym tygodniu pracowałem już we wszystkich trzech, a w tym moim docelowym – nadal nie 😀. I w sumie nie narzekam, bo on jest straszna padaka i obroty są tam mizerne. W tym tygodniu zostałem zesłany na zastępstwa – dziś na przykład nudzę się okrutnie na moim startowym punkcie – obroty są tu po prostu tragiczne, będę miał prowizję rzędu 3 zł za godzinę, a wysiedzieć muszę 12 godzin. Oczywiście dało by się uniknąć tego, ale klasycznie kierownictwo nieogarnięte i nie zrozumiało jasnej informacji od jednej z pracownic, że ta idzie na miesiąc do szpitala i rekonwalescencję. Mówiła im o tym od pół roku, ale jakoś im to umknęło. I tak o 8 rano dzwonili do mnie, czy aby bym się na 9 nie skusił do pracy. Odmówić w sumie za bardzo nie mogłem, mimo że to podejrzewam, że przysłowiowe chińskie dziecko z jego miseczką ryżu mniejszego ucisku doznaje. No ale nic, jeden – dwa dni się przemęczę i spiszę je na finansowe straty, ale jak będą chcieli to tak dalej ciągnąć, to się pogniewamy. Dobra, dość przynudzania, bo o ile początkowo pisanie o niekompetencji przełożonych było zabawne, to na dłuższą metę jest coraz bardziej uciążliwe.

Plecak na swoim dziewiczym spacerku

W przeciągu ostatnich 10 dni miałem więc ten jeden dzień wolnego i postanowiłem wykorzystać go na spacerek. Mój nowy plecak dotarł we wtorek, a w środę zapakowałem go -ale tak umiarkowanie, kilka ciuchów, woda, parę książek dla zwiększenia obciążenia – nie chciałem na testowanie obładować go na maxa. Pierwsze wrażenia z plecaka są raczej dobre – co prawda sam w sobie waży już sporo – ciut ponad 2 kg (moje dotychczasowe nie ważyły chyba nawet kilograma), ma kilkanaście kieszonek, schowków i takich tam, których nie do końca ogarniam. Ogólnie sprawia wrażenie dość skomplikowanego – wcześniej miałem po prostu worki z rączkami i góra dwie kieszonki, tu rzemyczki, zameczki, suwaczki, nie wiem jeszcze gdzie się to wszystko obsługuje. Ma też sporo możliwości dostosowania – do wzrostu, grubości itd. – trochę z tym eksperymentowałem, ale zdałem sobie sprawę, że nie wiem tak naprawdę na jakiej wysokości powinien być pas biodrowy, jak bardzo odstawać stelaż od pleców i pod jakim kątem – pasowały mi wszystkie ustawienia jakie testowałem 😀. Trzeba będzie zrobić jeszcze kilka krótszych spacerków z pełnym obciążeniem – wtedy będzie to bardziej miarodajne. Plecak jednak na pewno ze mną zostaje i nie muszę się już martwić jego odsyłaniem.

Obrazki nie po kolei – tu z samego końca z moczenia nóg w Bałtyku

Napisałem, że był to spacerek – a w sumie wyszedł mi rekord 2021 roku – 30,5 km rejestrowanego marszu (plus kolejnych kilka do i z dworca do domu). Pojechałem pociągiem na wyspę Wolin. I poszedłem z miasteczka Wolin do Międzyzdrojów. Pogoda była po prostu boska – wróciło słońce, momentami było nawet za ciepło, ale jako że to zapewne pożegnanie z latem, to nie narzekałem. Pociąg jedzie jakieś 45 minut, ale w rozkładzie miał w połowie trasy 45 minutowy postój, więc przejazd tam mi się mocno wydłużył. Miałem w planie iść polskim odcinkiem Camino, czyli drogi Św. Jakuba, ale coś nie mogłem w Wolin znaleźć oznaczeń szlaku – wpadłem za to na punkt informacji turystycznej – ale pani w środku wiedziała jeszcze mniej ode mnie. Poczytałem jej opis z internetu i skierowała mnie drogą na wprost. Na szczęście wychodząc z punktu znalazłem moją pierwszą muszelkę – oczywiście prowadziła w inną stronę niż informacja próbowała mnie skierować – więc jak coś, nie ufajcie wolińskim informatorom 😀. Zresztą, oznaczenie większości szlaku było bardzo kiepskie – bez internetowych mapek i zgadywania, nie dałbym rady znaleźć właściwej trasy. Najgorzej było w samym Wolin, ale jakimś cudem udało mi się po każdym przypadkowym skręceniu w jakąś ulicę, jakiś czas później znaleźć kolejną muszelkę oznaczającą szlak.

Jestem głupi i tam włażę mimo że to quest opcjonalny

Trasa była naprawdę super i bardzo różnorodna – zaczynałem w małym miasteczku, potem były pola uprawne z zagrodami z konikami i krowami (i w obu były młode), holenderski stary młyn, potem kilka kilometrów robót drogowych – wylewali asfalt, był tak świeży, że pewnie dałbym radę się w nim utopić, a na pewno buty stracić, wał przeciwpowodziowy nad Zalewem Szczecińskim, potem lasy, Woliński Park Narodowy (ale drogę przebiegła mi w nim tylko jedna sarenka, kilka lat temu w zimie widziałem tam kilkanaście), potem zaczęły się górki, bunkry z muzeum i stanowiska poligonowe rakiet V3 z czasów IIWŚ, turkusowego koloru sztuczne jeziorko na zalanej kopalni kredy, w końcu wczasowe Międzyzdroje z deptakiem i moczeniem nóg w Bałtyku. Trasa trochę mi dała w kość – bardzo się cieszyłem, że nie wpadłem na genialny pomysł wypchania plecaka do granic możliwości, bo bym wtedy raczej nie doczłapał na ostatni pociąg do domu. Wykończyły mnie też górki – o ile po płaskim mogę iść godzinami, to po kilku metrach podejścia gubię płuca. Ale kiedy raz zabłądziłem i minąłem punkt widokowy, który mój przewodnik opisywał jako „najpiękniejszy widok Pomorza” i „najpiękniejszy widok w Polsce roku 1993” (nawet nie wiedziałem, że są takie plebiscyty), to wróciłem kilometr i po ostrych schodach i tak wlazłem na samą górę. Spodziewałem się oczywiście, że nic nie będzie widać, bo tam jakoś gęsty był ten las i wypruwałem z siebie flaki na darmo, ale miło się rozczarowałem. W sensie tak, las zasłaniał całkiem sporo (pewnie zimą lepiej wszystko widać), a słońce waliło prosto w twarz, ale widoczek faktycznie niczego sobie – tzw. wsteczna delta Świny – rozległe rozlewiska z mnóstwem zielonych ogromnych wysp – tak właśnie wyobrażam sobie deltę Amazonki 😀. Zdjęć kilka pyknąłem, ale nic na nich nie widać, więc kradnę jakieś z netu, żebyście mogli sobie zwizualizować.

Wizualizacja kradziona z neta

Trasę robiłem w sandałach – i o ile szło się w nich bardzo dobrze (poza schodzeniem z górek – tam było mocno asekuracyjne powolne czołganie się – nie chciałem skręcić kostki na tych wszystkich korzeniach i kamieniach), to udziabała mnie w stopę raz mrówka, a raz chyba pająk – mrówka zabolała raz, a mocno, a pająk zrobił mi krostkę, która swędzi już trzeci dzień i się wręcz powiększa. Jeżeli w naszych polskich lasach czają się takie robacze potwory, to co dopiero mówić o tropikach, gdzie te małe stworzonka naprawdę chcą i mogą nam zrobić krzywdę, a nie tylko delikatnie uprzykrzają nam życie jak robactwo lokalne. Z bólem i smutkiem, rezygnuję więc z sandałów jako obuwia podstawowego, będę musiał jednak wybrać coś zabudowanego. Sandałki jako dodatek, o ile znajdę jakieś takie, co nic nie ważą (ale japonki odpadają, ten pasek między palcami jest dla mnie zabójczy, już próbowałem), spadają do kategorii „może zabiorę”.

Spacerek
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments