Kryzysy i wspominki

Najpierw kryzysy, potem wspominki 😀. Kryzys nr 1 to czwartkowa wizyta u dentysty – raz że nadwyrężyła mój budżet o kolejne 200 zł (a poniedziałek idę ponownie i wtedy mam się szykować na wydatek 600 zł), dwa że jak zwykle to była tortura (choć po trzech zastrzykach ze znieczuleniem było już bezboleśnie), trzy że się po niej na tyle osłabiłem, że frajersko dałem się komuś w pracy zarazić (kryzys nr 2). Kicham, podkaszluję, mówię przez nos i mam nos zapchany, a do tego mętlik w głowie i najchętniej cały czas bym spał – słowem typowe objawy przeziębienia.  Ale chory nie chory, do pracy trzeba chodzić – na umowie zleceniu nie ma możliwości chorowania, zwłaszcza wtedy, gdy biorę udział w rekrutacji na nowe stanowisko. Niestety, poza oczywistym minusem w postaci prawdopodobnego zarażania moich klientów (i jest to cena, jaką jestem gotów zapłacić), moje otępienie umysłowe i przymulenie zaskutkowało tym, że na koniec dnia miałem w kasie manko na jakieś 200 zł- które chcąc nie chcąc musiałem pokryć z własnej kieszeni. Zaraz po 11 godzinach pracy położyłem się spać, odespałem ponad 10 godzin i dziś było już trochę lepiej, choć nadal musiałem odczekiwać kiedy wszyscy wyjdą żeby sobie kaszlnąć albo kichnąć. Ale głowa już nie bolała i nawet myśleć się dało – ale tym razem podliczenia na koniec dnia nie robiłem, zrobię jutro – jak się jednak okaże, że znów jestem na minusie… dlatego dziś nie liczyłem, dwa dni strat pod rząd to za dużo nawet jak na moje optymistyczne podejście do życia 😀. I to był ten kryzys nr 3. A teraz już czas na sprawy przyjemniejsze – wspominki podróżnicze.

Za mną już godzina tortur

Tak sobie pomyślałem – motyw Camino przejawia się na tym blogu dość często, ale chyba jeszcze nie każdy wie co to w sumie takiego? Już spieszę z wyjaśnieniami. Camino to po hiszpańsku „Droga”, ale pisane wielką literą oznacza konkretną trasę – pielgrzymi szlak prowadzący do miejscowości Santiago de Compostela, na północnym zachodzie Hiszpanii, w prowincji Galicja, jakieś 100 km od wybrzeża Atlantyku. Szlak prowadzi… zewsząd, kiedyś zaczynało się go wychodząc z domu. I jest stary, pierwsze wzmianki o nim pochodzą z IX/X wieku – ma więc ponad 1000 lat! Pierwszy przewodnik pielgrzyma ma 900 lat – i nadal można go sobie poczytać. Legenda głosi, że w katedrze pochowany został jeden z apostołów – św. Jakub. Który co prawda zginą śmiercią męczeńską na Bliskim Wschodzie, ale jego ciało w cudowny sposób za pomocą łodzi bez wioseł przepłynęło te kilka tysięcy kilometrów, by wylądować w Hiszpanii. A potem dzikie byki zaciągnęły je do Santiago. Jeśli się nie chce mieć kryzysu wiary, lepiej nie zagłębiać się w tego typu detale i skupić na czymś innym 😀. Do jego grobu od tamtej pory pielgrzymują królowie, cesarze, papieże (JP2 też był, nawet dwa razy) i tłumy wiernych.

Sieć Camino przez całą Europę- moje trasy zaznaczone fachowo kolorkami.

W dawnych czasach szło się tam i z powrotem, dziś można po zakończeniu wygodnie wsiąść w samolot. Pielgrzymka jest totalnie niezorganizowana, każdy idzie skąd chce, jakim chce tempem, w jakim chce terminie, to nie jest zorganizowany przemarsz jak na Jasną Górę. Popularność Camino sinusoidowała na przestrzeni wieków, w latach 70 trasę robiło 30-100 osób rocznie, potem nastąpił renesans, moja pierwsza wyprawa trafiła właśnie na początek boomu (czyli to zapewne moja wina), wtedy do Santiago dotarło już 100.000 ludzików, przez Covidem było to już 350.000 rocznie. Trasa zostaje uznana za „zaliczoną” (dostaje się napisany po łacinie dyplom i dla katolików odpust zupełny) jeśli o własnych siłach przejdzie się minimum 100 km. Najpopularniejsza wersja trasy zaczyna się we Francji i ma coś koło 1000 km – ale zaskakująco wiele osób nadal startuje ze swoich domów i tłucze znacznie większe dystanse – w tej chwili obserwuję 50latka z Olsztyna który tak robi – konto na instagramie @tapicerwpodrozy – ma już za sobą 2000 km i jest gdzieś we Francji. Trasa francuska ma najlepsze zaplecze pielgrzymie – co 3-4 km mija się jakąś wioskę albo miasteczko, w którym są miejsca do spania i jedzenia. Inne trasy, między innymi ta południowa, którą planuję na przyszły rok są już trudniejsze – noclegi są co 20-30 km. Moja pierwsza wyprawa była totalnie niezorganizowana – szedłem sobie tak długo, aż byłem zmęczony i wtedy dopiero szukałem noclegu. Jeśli czułem, że mam jeszcze siły, robiłem kolejne kilka kilometrów do następnego miejsca. Noclegi dostępne są zazwyczaj w formie schronisk pielgrzymich, zwanych albergue – i są przeróżne. Ale zazwyczaj to standard hostelów backpackerskich – czyli łóżka piętrowe, wspólne sale i takie tam. Mój rekord to nocleg w starym kościele, w którym takich łózek było ponad setkę – czyli spaliśmy w jednym pomieszczeniu w kilkaset osób 😀. Noclegi są w miarę tanie, a co lepsze, jest sporo miejsc, które są darmowe (np. prowadzone przez organizacje kościelne, samorządowe czy coś takiego) albo tzw. „donativo”, czyli „co łaska”, zazwyczaj w formie skrzyneczki, do której wrzuca się tyle, ile uznaje się za stosowne – podczas mojego mocno budżetowego Camino nr 3 korzystałem właśnie z tych, korzystając z nich jak z miejsc darmowych, do czego ze wstydem się przyznaję, ale czasem cebularzenie nie jest wyborem, a przymusem. Zresztą, czasem w tych donativo i tak trzeba było odpracować nocleg – pomóc przy robieniu kolacji, zaśpiewać piosenkę po polsku albo wziąć udział w obowiązkowej modlitwie (u harikrisznowców trzeba było śpiewać hare hare 😀).

Z żarciem też nie ma problemów – większość albergue posiada kuchnie, z których można korzystać, zawsze w okolicy jest też miejsce gdzie karmią – im mniejsza wioska, tym lepiej i taniej. Hiszpańskie restauracje mają w swojej ofercie często coś zwanego Menu del Dia (menu dnia), a na Camino Menu del Pelegrino (menu pielgrzyma), gdzie tym jednym daniem jest dla wszystkich to samo – zawsze pożywne, zawsze z dodatkowym koszem chleba (chleb jedzą do wszystkiego, nawet do ziemniaków i frytek), zupa, drugie danie, deserek i woda albo wino (do wyboru, w tej samej cenie) do popicia. Lubiłem (i pewnie nadal lubię) te dania, zawsze jakiś element zaskoczenia i niespodzianki. Podczas cebulowego wyjazdu na camino #3 byłem z ciotką, która dla nas gotowała. W kuchniach albergue pielgrzymi zwykle zostawiają nadwyżki makaronów i co tam tylko sobie gotowali, bo kto by to potem niósł przez kolejne 30 km. I żywiliśmy się głównie tym, co znaleźliśmy. Ciotka zrobiła potem podsumowanie kosztów – noclegi + żarcie za pełen miesiąc (nie wliczaliśmy w to zachcianek typu puszka coli, czy coś słodkiego, bez czego można by się było obejść) – średnio na dzień wyszła nam dniówka… trochę ponad 2 euro. Można? Można 😀. Więc mój obecny budżet 100 zł na dzień można wręcz uznać za burżujstwo i rozrzutność.

Tu chwilowo temat zawieszam, bo kończy mi się czas w pracy i trzeba wracać do domu…

JRK w Pirenejach, rok 2016
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments