Tydzień treningów

Drugi tydzień wolnego dzięki oku spędziłem dzień w dzień ruszając na wyprawy w celu zdobywania kolejnych kwadratów w okolicy. Codziennie wpadało minimum 15 km, a w najbardziej intensywnym dniu prawie 30 km. Trzy razy zabierałem się rano z kumplem jego autem, gdy jechał do pracy kilkanaście kilometrów od domu i stamtąd wracałem na piechotkę, dwa razy podjechałem pociągiem i też wróciłem sobie na nogach. Wszystko po to, by łapać coraz nowsze kwadraty i robić tym samym różne trasy. I ten system działa – jest motywacja, jest radocha, jest wyzwanie. Szkoda jeno, ze pogoda nic a nic nie dopisała. Słońca przez zeszły tydzień nie widziałem ani razu, było za to sporo deszczu i mżawki.

Ukryty gotycki kościółek w środku dziczy

Zdjęcia przez to wyszły dość depresyjne, ale i tak lepsze to niż siedzenie w domu i zamartwianie się czy to oko mi się zagoi tym razem czy nie. I lepiej się śpi po takim wysiłku 😉. Okolice Goleniowa to głównie Puszcza Goleniowska, więc widoki są dość monotonne, aczkolwiek i tak milsze niż łażenie po dzielnicach przemysłowych, czy blokowiskach.

Brzmi intrygująco, idę!

Łażenie po lasach dobrze na mnie działa. A i drobne przygody się trafiają – dwa razy wpadłem na stada saren (albo jeleni, raz były za daleko żebym ocenił), jedno z nich było największym jakie dotąd widziałem – spłoszyłem je z kilku metrów ode mnie, za gęstymi krzaczorami, potem usłyszałem gwałtowny tętent, ale szczęśliwie nie ruszyły na mnie, bo by to się skończyło jak starcie Mustafy z pędzącym bydłem – zamarłem w miejscu, w głowie nawet nie zapaliła mi się myśl o uciekaniu, mogłem tylko stać i mieć nadzieję, że jednak pójdą w inną stronę. Poszły, uff. Potem dopiero przypomniał mi się filmik sprzed kilku dni spod rodzinnego Chełma, gdzie jeleń wpadł na myśliwego z krzaków i przebił mu oko. Ała. Drugie stado, innego dnia już uczciwie przebiegło mi drogę nie próbując dokonać na mnie zamachu. Była też wiewióreczka która wyszła z budku dla ptaków i dla odmiany ona zamarła na mój widok, ale po chwili się ocknęła i zanim wyciągnąłem telefon, dostojnie przespacerowała się wyżej na drzewo. Był gość wyprowadzający wyżła na spacer autem (znaczy on jechał terenowym, pies biegł obok), który zatrzymał się przy mnie i pytał czy się zgubiłem i potrzebuję pomocy, bo co innego robiłbym w środku niczego 😀.

Pora roku nie sprzyja podziwianiu widoków, szaro i ponuro

Znalazłem też fajną mieścinkę, mocno na uboczu, w totalnej ruinie – rozwalony poniemiecki pałac z 1804 roku, obok ruiny PGR, kilka gospodarstw z psami, które nie wiedziały jak zareagować na mój widok (widać obcy to dla nich nowy widok), sporo ptaków łownych.

Pałacyk w ruinie

Jeszcze więcej pałacykaKtóregoś dnia, nie mogłem zdobyć jednego z kwadratów, bo okazało się, że spory fragment lasu jest ogrodzony. Znalazłem nawet wielką bramę, ale nie było na niej żadnych informacji. Ruszyłem wzdłuż płotu, ale kiedy zorientowałem się, że ten ciągnie się przez kilka kilometrów, zmieniłem plany. Zauważyłem, że co kilkaset metrów przez siatkę przestawione są drabinki. Uznałem to za zaproszenie do wdarcia się na ogrodzony teren. Nadal nie wiem, czemu to było zabarykadowane – w środku był zwykły las, trochę budek strzelniczych, trochę miejsc wyrębu, sporo kup dużych kopytnych, ale nikogo tam nie spotkałem. Jedna z teorii zakłada, że to teren na którym żyją dzikie konie (i w sumie słyszałem, że są takie miejsca pod Goleniowem), druga że to zasieki przeciw quadom. Prawdy nie znam do dziś 😀.

Tajemniczo ogrodzony fragment lasu z drabinkami

W którymś momencie przestawiłem się też z dresów na spodnie przygotowane na podróż – te z doczepianymi dołami. I w połączeniu z kalesonami termicznymi sprawdziły się doskonale. Kwadratów też natłukłem kilkadziesiąt nowych, ale właśnie w tym celu prowadzone były kolejne wyprawy.

Spodnie na wyjazd + kalesonki

Dziś był najtrudniejszy odcinek, prawie 30km, zaczynałem go podczas ulewy i wichury. To nie był najmądrzejszy pomysł, o czym przekonałem się dostając w lesie w głowę spadającą gałęzią. Mądrość płynąca z tego jest taka, żeby nie pchać sie do lasu podczas huraganowego wiatru, przed którym ostrzegał nawet sms z alertem. Fakt, że straciłem tez połamany podmuchem parasol jest dodatkową nauczką. Jedyną korzyścią z tego wiatru było to, że przegonił w końcu deszczowe chmury i dziś po raz pierwszy od tygodnia zobaczyłem w końcu to słoneczko. A od jutra – powrót do pracy, po 3 tygodniach przerwy (nie licząc 3 godzin na początku stycznia, gdy musiałem zrobić otwarcie nowego roku).

Dobrze że tym w głowę nie dostałem…
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
enialis

starcie Mustafy z pędzącym bydłem

Mustafy? 😀