Życie po covidzie

Izolacja covidowa skończyła mi się w środę. Przesilenie przyszło w niedzielę, wtedy znów poczułem się gorzej, ale już w poniedziałek obudziłem się niemal w pełni zdrowy, nawet kaszel zaczął już mi powoli wygaszać. Wynegocjowałem jednak w pracy wolne do końca tygodnia na doprowadzenie się do pełnej użyteczności. W piątek wybrałem się do lekarza, ten osłuchał mi płuca i stwierdził, że żadnych trwałych zmian nie słyszy, leków przepisywać mi nie zamierza. Słowem – jestem zdrowy i nadaję się do powrotu do pracy. Postanowiłem to uczcić, spędzając sobotę i niedzielę na spacerkach po okolicy, jako że od poprzedniego minęło już dobre 3 tygodnie.

Pogoda jak na luty bardzo przyjemna.

I akurat na weekend pogoda się poprawiła, przestało padać, ba – wyszło słońce! Co prawda nadal było dość zimno i czasem mocniej zawiało, ale nic czemu nie zaradziłoby ciepłe ubranie i kalesonki. Przez dwa ostatnie dni próbowałem się nie przeforsować, ale wyszło jak wyszło – i wczoraj mój spacer wyniósł 24, a dziś 21 kilometrów.

Kościółek w Marszewie

Widoczki już takie wczesnowiosenne, wypatrzyłem nawet przebiśniegi. Szło się zdecydowanie gorzej niż przed covidem, ale tragedii nie było. Musiałem czasem się zatrzymać na złapanie oddechu, na każdą podróż poszło też po 1.5 litra wody, ale czasowo i prędkościowo pogorszenia nie było. Codziennie po spacerku za to padałem na godzinną albo i dłuższą drzemkę. Uznaję więc, że dam radę za te 6 tygodni ruszyć w Hiszpanię z plecakiem – zakładając że jeszcze trochę w dni wolne od pracy potrenuję. Choroba aż tak mnie nie wydręczyła, w sumie w porównaniu z tym co miałem z okiem kilka tygodni temu, to chorowanie na covida to był zwykły pikuś i drobna niedogodność.

Wiosna już na horyzoncie.

Spacerki oczywiście nie były tylko dla przetestowania zdrowia i kondycji, oba miały na celu złapanie kolejnych kwadratów w okolicy. I oba przyniosły satysfakcjonujące efekty – wczoraj 10 nowych, dziś 9 nowych kwadratów, podbijając ich pełną liczbę do 140. Wypełniłem też brzydką lukę w wykresie, która mi estetycznie bruździła od kilku tygodni i zakres moich podróży od razu wygląda lepiej. Widziałem też sześć sarenek uciekających z pola (przeskakiwały przez płot z drutu kolczastego z zapasem metra albo i więcej), w jednym momencie wydałem też z siebie okrzyk zaskoczenia i radości – na przypadkowej leśnej ścieżce stało bowiem drzewko z żółtą muszelką symbolizującą Camino. Niechcący udało mi się wejść na Zachodniopomorską Trasę Świętego Jakuba i jakieś 500 metrów nią przeszedłem. I jakoś tak do mnie nadal nie dociera, że za 2 miesiące powinienem już być w połowie prawdziwego hiszpańskiego Camino – aż się wierzyć nie chce, że to już tak blisko!

Mój zasięg domowych spacerków.

I jeszcze słowo pochwały dla Stravy, czyli aplikacji do raportowania moich wypraw. Już pewnie wspominałem, ale można na niej wyświetlać również najczęściej uczęszczane trasy przez innych użytkowników – i bardzo mi to dziś pomogło. Google maps nie pokazywały zbyt wielu ścieżek przez las którym chciałem dziś iść i plan zakładał dużo dłuższą trasę – ale Strava twierdziła, że setki osób jednak biegały środkiem lasu – i faktycznie było tam mnóstwo ścieżek, które skróciły mi wyprawę o godzinę albo i lepiej.

Niebieskie linie o różnym stopniu natężenia to trasy wybierane przez innych użytkowników apki.
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments