4 dni do wyjazdu

Jakimś cudem znów uciekł mi kolejny tydzień i do rozpoczęcia mojej epickiej przygody zostały już tylko cztery dni. Jeszcze to do mnie tak naprawdę nie dociera. Kiedy rok temu przymierzałem się do wyprawy, była ona dla mnie odległą mrzonką, marzeniem trzymającym mnie przy zdrowych zmysłach i powodem dla którego warto było rano wstać z łóżka i zmusić się do wyjścia do pracy. A tu nagle – to już za kilka dni. Porzucam wygodne łóżko, unormowany tryb dnia, regularne posiłki i rzucam się w wir nieznanego. Nie wiem gdzie będę nocował, co jadł, w jakich warunkach przyjdzie mi podróżować. Ale wiem, że właśnie tego teraz potrzebuję 😀. Zobaczymy, jak szybko życie zweryfikuje moje zachcianki i jak szybko zatęsknię za miękkim materacem i własnym kibelkiem 😀.

To która koszulka ze mną jedzie?

Ostatnie przygotowania do wyjazdu nie są zbyt epickie, więc i nie poświęcałem im tu za dużo miejsca. No bo jak interesująco opisać proces przeglądania szafy, wybierania rzeczy do wyrzucenia, rzeczy do oddania do PCK, rzeczy do wyniesienia na strych i w końcu rzeczy na wyjazd (plus niewielka kupka rzeczy do noszenia do pracy przez te kilka pozostałych dni – tak, niestety czwartek – niedziela mam jeszcze ostatni maraton wciskania ludziom losów)? Aczkolwiek w kadrze na wyjazd pojawiła się w ostatniej chwili jedna zaskakująca zmiana – nowa ciemna rozpinana bluza z kapturem, która była typowana na pewniaka na wyjazd została zastąpiona starszym zawodnikiem, bardziej doświadczonym i zdecydowanie lżejszym. Jedna bluza z kapturem będzie mi musiała wystarczyć. Reszta standardowo – 4 pary gaci (to nie tygodniowy wyjazd na wczasy na plaży, gdzie zabieram gaci tyle, że zakładam że codziennie jedne zafajdam), 3 pary skarpetek trekingowych, 5 par skarpetek lżejszych, 2 pary spodenek (jedne z doczepianymi nogawkami), 2 bluzy, kilka koszulek – tu się jeszcze waham ile z nich się ostatecznie załapie, 2 koszule (krótki rękawek, takie co można je zmielić w kulkę i nie widać tego za bardzo po nich, prasować nie trzeba), kurtka, płaszcz przeciwdeszczowy, ciężkie buty, sandałki, klapki, czapka i rękawiczki (w górach i nocami bywa zimno), bielizna termiczna, kamizelka.

Pogoda w sam raz na suszenie prania.

Zamówiłem też sobie leków na pół roku, ale zabieram ze sobą zapasy na trzy miesiące – i tak planuję wizytę w Polsce w którymś momencie przed końcem lata, to wtedy uzupełnię. Leki to środki przeciwbólowe, moje leki na nadciśnienie i żele do oka. Jeśli w trasie wyjdzie, że będę potrzebował czegoś innego (rozwolnienie? alergie? coś na rany? tyle możliwych atrakcji!), to się uzupełni, całej apteki nie potrzebuję ze sobą nosić.  Z chemii zabieram też nożyki do golenia, piankę (zwykle nie biorę i mydlę mydłem, ale tu akurat mam takie małe opakowanko, co na jakieś dwa tygodnie wystarczy, więc co mi tam), żel 3w1 do ciała i głowy (cieżki cholernik, ale z każdym dniem będzie ubywało), pasta do zębów, szczoteczka, trochę patyków do uszu i wykałaczek, mały dezodorant w sztyfcie. Do tej kategorii wrzucam też ręcznik szybkoschnący (świetna sprawa, mimo że często wypada go prać, bo szybko zaczyna cuchnąć 😀), plastikowy widelec i łyżeczkę oraz porządniejszy nóż normalny.

Zabieram też dwa telefony (w każdym karta z Polski, potem którąś będę podmieniał na lokalną, ale w Hiszpanii jeszcze nie, w Unii Europejskiej mój internet jak najbardziej działa), powerbanka, kindla i okablowanie do tego wszystkiego ładowarkowe. Karty do bankomatu – debetowa, kredytowa (wczoraj aktywowałem, dostałem ją przymusowo od banku przy okazji kredytu na mieszkanie) i Revoluta. Wszystkie są z Master Card, więc jeśli gdzieś będzie obsługiwana tylko Visa, to będę miał spory problem 😀. 524 zł zwrotu podatku wczoraj pojawiło się na koncie i bardzo dobrze, bo wydałem w zeszłym tygodniu na szczepionkę na dur brzuszny – 260 zł, jeden zastrzyk, będzie działał przez trzy lata. Nic nie bolało, byłem tylko przez dzień trochę śpiący, ze wszystkich szczepionek tą łyknąłem najlżej.

Dobytek życia zostaje na strychu.

Wykonałem też kilkanaście kursów na strych – wynoszę mój dobytek, pakuję do wielkich worów, pudeł, streczuję i foliuję. Kiedy mi się tyle tego uzbierało? Jak wynajmowałem przez te 20 lat mieszkania, to zawsze ograniczałem ilość gruchotów, żeby nie mieć problemów przy kolejnej przeprowadzce – a tu się trochę zasiedziałem, na jesieni stuknie mi 5 lat i nagle kupa mniej lub bardziej zbędnego szmelcu zdecydowanie urosła. Mam jeszcze kilka dni, by donieść tam resztę złomu, a potem chyba będę siedział w pustym mieszkaniu i czekał na pociąg do Krakowa 😀.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments