Deszcz w końcu się pojawił. Mówi się trudno, a i tak dość długo udało mi się przed nim uciekać. Po ciężkim wczorajszym dniu i krótkiej wcześniejszej nocy padłem spać nieprzytomny i spałem tak mocno, że nie obudziłoby mnie nawet trzęsienie ziemi. Które zbiegiem okoliczności akurat w okolicy się pojawiło – epicentrum było 170 km na wschód od Istambułu, w samym mieście też było je czuć – miejmy nadzieję, że jak tam jutro dojadę, to ewentualne wstrząsy wtórne będą łagodne. Wstałem tylko po to, by zejść na hotelowe śniadanie i zaraz wróciłem do spania. Wypoczęty, choć nieprzytomny wstałem na dobre dopiero koło godz. 11.

Nadal padało, ale zmusiłem się do wyjścia – chciałem zobaczyć choć kawałek miasta, w którym jestem – Cannakale. Niewielkie, bo niecałe 200 tysięcy ludzi, ale bardzo energiczne przez obecny tu uniwersytet, który ściąga dodatkowe osoby z Erasmusa z całego świata – jest popularny także wśród polskich studentów. Deszcz jednak mnie pokonał i wykonałem szybki odwrót – buty rozwaliłem sobie jeszcze w Gruzji – podeszwa mi odchodzi, więc nawet najmniejsza kałuża oznacza dla mnie przemoczone skarpetki. Koło godziny 15 w końcu przestało padać i tym razem udało mi się wykonać prawidłowy, 10km spacer. Zajrzałem na bazar, stare miasto (i chyba źle skręciłem, bo wszedłem w jakieś slumsy, naprawdę mroczne miejsce), nad morze. Cannakale leży u wlotu do Dardaneli – cieśniny dzielącej Europę i Azję. Drugi, europejski brzeg jest zaskakująco blisko – i też należy do Turcji. Faktycznie w pełni kontrolują calutki ruch między morzami Śródziemnym i Czarnym – leżące po drodze Morze Marmara i Bosfor też są w pełni tureckie. Jeśli nie chcą, by coś tamtędy przepłynęło, to nie przepłynie, pewnie i łódź podwodna miałaby problemy z przeniknięciem się.

Spacer wybrzeżem zaowocował też znalezieniem kolejnego konia trojańskiego – tym razem był to rekwizyt wykorzystany w filmie z 2004 roku z Bradem Pittem – został wypożyczony miastu na 20 lat, więc lada moment go sobie zabiorą. Nadbrzeże było też okupowane przez stada wędkarzy – a kiedy wróciłem na kolejną rundkę spacerową po zmroku, było ich jeszcze więcej, mimo tłukących na niebie piorunów. Cannakale było też miejscem krwawych zmagań podczas I Wojny Światowej – w 1915 roku – w walce o cieśninę zginęło pół miliona żołnierzy, Turcy ostatecznie wygrali, a dowodził tu nimi sam Ataturk, który w ten sposób zyskał ogromne poparcie, które wykorzystał potem przy stworzeniu państwa. Przy okazji – Ataturk zmarł w 1938, ale Turcy zapisują 8 w tej dacie jak symbol nieskończoności – sprytnie!

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments