Dżogdżakarta

Trzy miesiące w Azji za mną i z tej okazji coś mnie najwyraźniej dorwało – w głowie się kręci, pocę się nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu, łeb napierdziela – dziś tak, że w końcu wziąłem jakiegoś procha. Tragedii nie ma, więc raczej nie jest to jakieś egzotyczne świństwo, tylko zwykłe przeziębienie (pewnie od klimatyzacji) albo lekki covid. Choć z drugiej strony te dengowe komary żrą mnie systematycznie, przez ostatnie trzy doby udziabały mnie z 50 razy. No nic. W związku z tym przez ostatnie dwa dni w Dżakarcie nie robiłem nic – leżałem w hotelu przed Netflixem, pierwszego dnia nie poszedłem nawet na obiad. Dziś już jednak nie mogłem dalej wegetować, bo nadszedł dzień wznowienia podróży. Wsiadłem rano w pociąg i przez osiem godzin jechałem na południowy wschód – mniej więcej do połowy Jawy, do miasta Yogyakarta. Droga po raz kolejny zleciała mi bardzo szybko – jak tylko wydostaliśmy się z Dżakarty, zaczęły się piękne widoki. Nie było przygnębiających hektarów palm oliwnych, ale zwykłe, uczciwe pola uprawne – ryż, ale i inne zboża. I mnóstwo rolników w tradycyjnych nakryciach głowy – okrągłe kapelusze ze szpiczastym czubkiem – coś jak w Wietnamie. I większość pracowała za pomocą rąk albo prostych narzędzi – przez całą trasę widziałem tylko jeden kombajn. Chyba są żniwa (zakładam, że w tym klimacie zbiory są kilka razy do roku), bo wyglądało to na zbiórkę plonów właśnie. I naprawdę brało w tym udział mnóstwo ludzi. Wysokie góry zamajaczyły na horyzoncie tylko raz, ale mijaliśmy sporo mniejszych wzgórz (mocno zalesionych – chyba dżungla, bo nie były to palmy) – i w niczym nie przeszkadzał mi fakt, że podróż trwała tak długo – te widoki nadal mi się nie znudziły.

Yogyakarta okazała się bardzo przyjemna. Niewielkie, bo ledwo 400 tysięcy mieszkańców, dużo zieleni, w porównaniu z Dżakartą na ulicach spokój, ruch mniejszy. Mnóstwo bocznych uliczek, na których byłem sam, zadbane, trochę europejskie, bo mnóstwo czerwonych dachówek (jak w Hiszpanii), sporo ptaków w klatkach wywieszonych przed domami, końskie dorożki wystrojone jak w Krakowie. I nawet mignęło mi na ulicach kilka białych twarzy – w przeciągu ostatnich dwóch tygodni widziałem je tylko raz – na lotnisku.

Jutro w planie mam wyprawę poza miasto – mam nadzieję, że głowa odpuści, bo nie chciałbym rezygnować z kolejnej wycieczki… Raczej się wyśpię, bo znów mam pokój tylko dla siebie, więc trzymajcie kciuki.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Gagarin

Trzy mamy kciuki 🙂